Wysłany: 2020-07-07, 07:20 Tour wokół polski dominatorem i komarkiem
Po zimie i wiośnie przygotowań przyszedł czas na rozpoczęcie podróży. Początkowo celem miała być Norwegia, ale masza raptem zorientowała się, że bez prawa jazdy nie może jeździć w innych krajach nawet 50-tką. W związku z tym chcemy zrobić sobie tour wokół Polski, wzdłuż granic, od morza do morza. Jest to nasza pierwsza wyprawa gdzie ja i masza będziemy jechać na osobnych moto. Fotki naszych maszyn w załącznikach.
Mimo doprowadzenia "komarka" do całkiem dobrego stanu technicznego, prawdopodobieństwo fuckup'u jest duże, więc konieczne jest zabranie ze sobą zestawu części zamiennych do "komarka":
- tłok z pierścieniami i sworzniem
- cylinder
- króciec do cylindra bez membrany
- kompletny zestaw naprawczy do gaźnika
- gaźniki różne (dwa czeskie, dwa od kosiarek)
- wężyki i opaski zaciskowe
- kranik paliwa
- linka gazu
- linka sprzęgła
- linka hamulca
- tarcze sprzęgła
- łańcuszek sprzęgła
- popychacze sprzęgła
- zębatki zdawcze różne rozmiary
- łożyska różne
- simmeringi oringi uszczelki
- silikon do uszczelniania silnika
- cewki magneta
- platynki komplet
- drugi moduł zapłonowy DIY
- cewka zapłonowa
- kabel wysokiego napięcia
- fajka
- świece różne
- łańcuch napędowy
- dętki przód tył
- jedna nowa opona
- zapasowe lusterko
- przewody różne
- włączniki różne
- bezpieczniki różne
- żarówka główna BA20D
- 4 litry oleju Motul 710
Bierzemy również części zapasowe do dominatora:
- moduł CDI
- przekaźnik rozrusznika
- regulator napięcia
- czujnik położenia wału
- cewka zapłonowa
- zestaw naprawczy gaźnika
- klocki hamulcowe
- klamki sprzęgła - 2 sztuki
- klamki hamulca - 2 sztuki
- żarówki
- 2,5 litra oleju 10W50
- świeca zapłonowa
- linka sprzęgła
- linka gazu
- dętki przód i tył
Do tego zestaw narzędzi:
- klucze 8, 10, 12, 13, 14, 17
- klucz nastawny
- zestaw imbusów
- wkrętak krzyżowy duży
- wkrętak krzyżowy mały
- wkrętak płaski duży
- wkrętak płaski mały
- kombinerki
- obcinaczki
- nożyk
- trytrytki małe
- trytrytki duże
- szara taśma naprawcza
- zestaw ścierek i ręczników jednorazowych
- środki czyszczące m.in. benzyna, alkohol
- smary MoS2, silikonowy, do filtrów, do łańcucha
- kleje m.in. cyjanoakrylowy, anaerobowy
- papier ścierny
- piła do metalu
- zestaw nasadek i bitów do grzechotek
- pompka rowerowa
- miernik kieszonkowy
- pilniki
- wiertła
- wiertarka na 12V
- dremelek na 12V
- lutownica na 12V
- akumulator 12V
- schematy elektryczne
- linka holownicza elastyczna z żółtą chorągiewką :)
Poza tym oczywiście wyposażenie wyprawowe:
- dodatkowy 5-litrowy kanister na benzynę
- łańcuch antykradzieżowy oxford z ogniwami fi10
- namiot
- kurtki przeciwdeszczowe
- rollbag 85l wypchany ciuchami
- torebka nerka na dokumenty tzw. niezajebka
- powerbank Xiaomi 2C 20000mAh
- ładowarka USB z 12V
- ładowarka akumulatora 12V zasilana z USB
- konserwy turystyczne różne 40 puszek 300g
Raviking bardzo prawdopodobne że będziemy przejeżdżać niedaleko wrocławia, chętnie wpadniemy ;)
Z noclegiem to zasadniczo wystarczy nam mały fragment posesji - nocujemy głównie w namiocie, a rozbijając się na dziko w polsce można dostać mandat. Także zawsze chętnie skorzystamy z każdego podwórka :)
Wiek: 34 Dołączył: 28 Maj 2015 Posty: 323 Skąd: koło Chojnowa
Wysłany: 2020-07-09, 09:24
Qwet, W sumie jestem blisko Rava Ale jakbyś był koło Legnicy Chojnowa to mogę was odprowadzić Ogarem 205:) Lub udostępnić plac noclegowy:) W razie czego to: 692 523 sześć 89
Bardzo dziękujemy za propozycje, w razie czego będziemy dzwonić ;)
A teraz wyprawa
Część 1
Nie powiem żebym był bardzo podekscytowany, albowiem polska to troche słabo egzotyczny kraj. Masza wykazuje podobne odczucia, w młodości zbyt dużo jeździła po polsce. Mimo wszystko ruszamy w droge, kierunek mazury. Po wyjechaniu z domu, już po godzinie jawka sie popsuła, a konkretnie przełącznik kierunkowskazów, także staliśmy na poboczu i czyściłem styki papierem ściernym. Dalej już bez komplikacji, jakieś 300km, tankowanie mieszanie oleju motul 710 do benzyny, w końcu dojechaliśmy na pierwszy nocleg - pole namiotowe w ruciane-nidy nad jeziorkiem. Wieczorem wiadomo, szamka piwko, rozbijanie namiotu, śpiwory i zasadniczo do spanka. Następny dzień już pierwszy cel - wilczy szaniec. Jednak mimo że zawsze mamy jakiś cel masza wypatruje ciekawych rzeczy po drodze i czasem zjeżdżamy z głównej drogi pooglądać co tam jest ciekawego, jakieś głazowiska czy punkty widokowe, różne, albowiem nic nas nie goni. Do szańca generalnie droga też bez komplikacji. Po szwabskich ruinach chodziliśmy 2 godziny, masza oglądała kamienie a ja wraki silników lotniczych i czołgowych, przechadzki po bunkrach itp. Zrobiło sie popołudnie, tankowanie do full i w drogę, kierunek suwałki. W ogóle to masza chyba doznaje przebudzenia - raz że praktycznie cały czas idzie Vmax-em gdzie tylko się da 60-70km/h non stop, to jeszcze robi zakręty ze znacznie większą prędkością niż kiedyś, nierzadko zostawiając iskry z przycierającej stopki centralnej, tak że teraz przez interkom częściej pojawiają się hasła "nie przeszarżuj" zamiast "ślimoooza". Postęp jest wyraźny, jeśli chodzi o technikę jazdy z trochę większą szybkością. No ale wracając. W drodze na suwałki popadało, zrobiło się zimno i wilgotno, masza nie mogła już wytrzymać i zarządziła na nocleg w Olecku. Po dotarciu do miejscowości zorientowałem się że gdzieś wypadły mi klucze do kłódek. Masakra rzeźnia no debil no, jak mogłem zgubić klucze, co teraz, jak wyjmiemy nasze rzeczy? Mógłbym przeciąć, ale piła do metalu jest, a jakże - w kufrach. Masza szybko bo zaraz ci padnie telefon, szukaj pola namiotowego. Na miejscu po wykupieniu noclegu dogadaliśmy się z właścicielką że wezwie faceta ze szlifierką kątową (w ogóle w niedziele o 22giej, heh). Rzeczywiście przyszedł gość z 2000W boszem i poprzecinał nam wszystkie kłódki w jakiąś minutę i 20 sekund... przerażające... No ale dobra, kufry otwarte, są powerbanki, pasta do zębów, maść na ból dupy heh, żyjemy :) Po rozłożeniu namiotu kazałem maszy poszukać najbliższą kastorame, okazało się że jesteśmy akurat niedaleko miasta Ełk gdzie takowa się znajduje. Troche w nocy był stres, no bo co, kufry otwarte, ktoś mógłby ukraść zawartość (części do jawki heh) ale nic takiego sie nie stało. Następnego dnia śniadanko, składanie wszystkiego do kupy, kufry na trytke żeby sie nie otwarły i jedziemy, kierunek wiadomo. Na miejscu dla maszy kawa, a dla mnie nowe kłódki dobrane rozmiarem do kształtu skobli na kufrach, to znaczy mniej więcej, bo i tak nie obyło się bez pilnika. Po ogarnięciu wszystkich kłódek stres opadł, dalej jechaliśmy już na spokojnie. Mieliśmy osiągnąć wigierski park narodowy, a wywiało nas do biebrzańskiego, a konkretnie do miejscowości Goniądz, gdzie mamy wykupione 2 noclegi na polu namiotowym. Do końca dnia łaziliśmy po chaszczach patrzeć na bobry ale i tak maszy alkoholizm wziął górę i skończyliśmy z piwem na ambonce widokowej w środku parku narodowego. W międzyczasie korzystając z tak pięknych okoliczności przyrody zabrałem sie w końcu za pisanie relacji. Jutro z rana ruszamy w jeszcze głębsze krzaczory może tym razem przyczaimy jakiegoś łosia, życzcie szczęścia.
Mamy tutaj tragiczną jakość łącza i nie jestem w stanie przepchnąć wszystkich fimów, dlatego wrzucę tylko jeden z trasy:
https://youtu.be/EQ6JW3q_M8E
Kubeko no no faktycznie po tych wszystkich modyfikacjach z jawki zrobił się DZIK, za każdym razem jak przekracza 7000obr/min aż krzyczy "dajcie mi przeciwnika!" :)
Skonwertowałem filmy do rozmiaru 360p i teraz w miarę to poszło.
Część 2
Tak jak mówiłem, z rańca ruszyliśmy w głębsze krzaczory. To był dzień totalnie bez moto, także mogliśmy sobie pozwolić na małe chlanko. Przeszliśmy ponad 20 kilometrów gęstym podmokłym lasem, przez chaszcze i głębokie koleiny pełne błota. Masza liczyła że zobaczy bobry albo łoszaki ale przez tyle godzin łażenia zobaczyliśmy zaledwie jedną sarnę, dzikiego węża, trochę ptactwa i miliardy komarów. Było dość ciepło ale i tak ubraliśmy się w kurtki z kapturami żeby ochronić się przed chmurami komarów. Pod koniec dnia cali pokłuci wracając zahaczyliśmy sklepik i kupiliśmy dezodorant off czy coś takiego i się obsikaliśmy, chmury komarów od razu zniknęły a pojedyncze osobniki odbijały się jakby od pola siłowego, no super sprawa. Wieczorem piwko przy zachodzie słońca (a tak konkretnie to 6), obróbka i wrzucanie filmów do sieci, prysznic (pierwszy od dwóch dni) i do spanka. Komarów jest serio jakieś zatrzęsienie, bo zanim wszedłem do namiotu gdzie masza już przysypiała zauważyłem nad namiotem pionowy 20-metrowy słup z komarów, tak gęsty że było aż słychać ich brzęczenie - dźwięk podobny do jadącego w oddali z dużą prędkością pociągu. Jest filmik. Rano wstałem wyjątkowo wcześniej niż masza, aż była zaskoczona. Pakowanko, śniadanko i wybieranie na mapie kolejnych celów, tym razem w okolicach Białegostoku. Po drodze nie było żadnej stacji benzynowej a jawka od dłuższego czasu na oparach, w końcu zdechła całkiem gdzieś w środku pola. Przewidziałem takie sytuacje i zamocowałem na jednym z kufrów kanister 5-litrowy na mieszankę benzyny z olejem do dwusuwa. Szybkie przepompowanie do jawki i możemy jechać dalej. W końcu osiągnęliśmy pierwszy cel - podlaskie muzeum kultury ludowej. Poza starymi ruderami była też instalacja do produkcji bimbru, a że hobbystycznie zajmuję się tematem, spędziłem przy niej najwięcej czasu. W międzyczasie masza weszła na booking wykryła tani hostel właśnie w Białymstoku, to od razu zabukowaliśmy i po 30 minutach już wnosiliśmy rzeczy do pokoju. Ale to nie czas na korzystanie z luksusów hostelu, trzeba w miasto! Punkt pierwszy to pałac branickich. Generalnie obeszliśmy miasto wzdłuż "szlaku różnorodności kulturowej". W międzyczasie skoczyliśmy na szamę do lokalu "BABKA" i zamówiliśmy lokalne żarełko - rosół z pielmieni, babkę ziemniaczaną z boczkiem i grzybami i schabowego z kością po podlasku. Według mnie żarełko beretu nie zerwało, ale masza mówi że bardzo smaczne, ale najważniejsze że lokalne :) Generalnie wszystko poza żarełkiem nie wymagało uiszczenia, dzień w Białymstoku spędziliśmy dość ekonomicznie. Wspomnę tutaj, że masza prowadzi księgowość i liczy wszystkie wydatki, bo dostała zadanie zmieścić się w 200zł dziennie ze wszystkim i na razie idzie jej świetnie, mimo nieprzewidzianego wydatku na komplet kłódek jesteśmy zawsze na plusie. W ogóle tu na podlasiu pełno jest starych wiejskich bab co sprzedają różne owoce w pojemniczkach po jogurtach, masza zawsze u nich kupuje wiaderko i zjada. Zauważyliśmy że im bardziej parchata i im mniej ma zębów tym smaczniejsze owoce. Że też ich urząd skarbowy nie ścignie, bo działalności gospodarczej to one nie mają. Ale wracając, w pewnym momencie weszliśmy na chwilę w zaułek żuli, takie mini krzaki z rozrzuconymi puszkami piwa i po chwili zaczepił nas łysy dresiarz. Myślałem że trzeba będzie się prać, ale gość po prostu zaczął opowiadać o mogiłach, pomnikach i przedwojennej historii miasta, jak jakiś nauczyciel historii. Dobry jest. Z podziękowaniami ruszyliśmy w stronę miejsc które polecał - przedwojenne cmentarze i pomniki. Wieczorem przed powrotem do domu zahaczyliśmy o lupeks po lepsze buty "trekkingowe" dla mnie, poprzednie od ciągłego offroadu doznały dekapitacji podeszwy. Nie zabrakło również wizyty w monopolowym po piwa dla maszy. W domu po całym dniu łażenia w końcu zażywamy luksusów hostelu, a ja wykorzysuję wolną chwilę na pisanie do was i wrzucanie filmów. Zaraz idziemy się kąpać i spać, gdyż jutro przed nami szlak tatarski! :)
Kubeko tak, właśnie tak wygląda fabryka "księżycówki" :) większość współcześnie używanych maszyn wygląda bardzo podobnie.
Część 3
Super jest się wyspać w wielogwiazdkowym hostelu. Rano mogliśmy jak człowiek wypić kawe i na spokojnie wyznaczyć trasę szlakiem tatarskim, z obliczeń wyszło ponad 200km. Dobra graty na moto i jedziemy. Przed opuszczeniem Białegostoku grubsze tankowanie - jawke, kanister 5l i dominatora. Objechaliśmy różne miejsca: muzeum w Sokolnikach, meczet w Bohenikach, wiatraki w Malawiczach górnych i długi kawał szlaku do supraśla. Ostatnia droga była leśna, a że w krzokach siedziała straż graniczna, puścili się za nami na sygnale. Maszy aż się ręce trzęsły jak się zatrzymała, myślała że zaraz bedzie zakuta w kajdanki, wiadomo - pierwsza kontrola. Panom bardzo spodobała się jawka, po 20 minutach czynności puścili nas dalej a nawet wskazali kierunek. Droga z biegiem czasu zaczęła robić się coraz bardziej offroadowa - miękie błoto, kałuże na szerokość drogi, generalnie tańczyliśmy bokami. Włączałem kamerkę, ale film się nie nagrał, strasznie żałuję bo byłby najciekawszy ze wszystkich. Masza świetnie dawała radę, jak się zakopała w błocie to zawsze sama umiała wybrnąć. Mi raz się zdarzyło utknąć, postawiło mi dominatora wpoprzek drogi i tył zamulił się w błocie. Sporo się napociłem jakoś go wypchnąć, jeszcze z tymi wszystkimi bagażami, ale w końcu się udało. Dotarliśmy do supraśla i zaczeło lać, to wstąpiliśmy do restaucji "Tatarynka" i zamówiliśmy lokalne przysmaki: kołduny, fyrsztyk, sebzeli. Znowu nie zrywało beretu, ale maszy i tak smakowało. Deszcz padał i padał, z restauracji przeszliśmy do biedry po drugiej stronie ulicy kupiliśmy jeszcze różne ciastka i zalogowaliśmy się między jednymi a drugimi drzwiami automatycznymi żeby pozostawać pod dachem, podjadaliśmy ciasteczka patrząc na deszcz. Sprawdziłem pogode że bedzie tak szczać do wieczora więc masza stwierdziła nie czekamy tylko jedziemy na hama w pełnym deszczu. Masakra była jakaś, już po 10 minutach kurtka mi przemokła, ekran dotykowy w nawigacji przestał reagować, zaczęły się same włączać losowe funkcje, na koniec przestał się ładować i padł. Więc tak sobie radośnie jedziemy w ścianie deszczu po ciemku i bez nawigacji. Maszy jak zimno było to już nawet nie wspomne. Jakimś cudem wywiało nas w okolice Białowieży, zmoczeni jak bobry, masza stwierdziła żaden namiot w takich warunkach i znaleźliśmy hostel gdzieś w lesie, taka swojska chatka z pokojami. Masza porozwijała wszystko co sie dało po całym pokoju do suszenia, a ja w międzyczasie naprawiałem telefon i pisałem relacje dla was. Rano okazało się że prawie nic nie wyschło, nawet skarpety, nie mówiąc już o butach. Poza tym musiałem w jawce co nieco poprzypinać trytytkami bo się w deszczu poobrywało. Dobra ubraliśmy się i pojechaliśmy. Masza zmusiła mnie do muzeum przyrodniczego w Białowieży, jakiegoś skansena, małe zoo i szlak żebra żubra po drodze. Generalnie Białowieża to mała wioska otoczona ze wszystkich stron dzikimi haszczami pełnymi komarów. Masze na szczęście tak rozbolały nogi że już nie chciała chodzić i w końcu pojechaliśmy na pizze - pierwsze pożądne żarcie od wyjazdu z bydgoszczy - najtańsze, najsmaczniejsze i najbardziej sycące. Masza oczywiście smutna że to nie lokalne przysmaki, no ale raz w końcu zrobiła coś dla mnie. Po jedzeniu przemieszczaliśmy się dalej "pod groźbą deszczu", bo w oddali słychać było grzmienie burzy. Zahaczyliśmy po drodze park miniatur, jest filmik. Niedługo po opuszczeniu hajnówki skończyło się w jawce paliwo i musiałem przetankować z kanistra, pare minut i jedziemy dalej, paliwo pouzupełniamy jutro. Na szczęście udało nam się uciec przed deszczem na południowy zachód w kierunku sokołowa podlaskiego gdzie mieszka maszy kuzynka. W ogóle to Masza bardzo fajną rodzinę. Teraz jak dziewczyny gadajo, pokazują sobie fotki, ja w tym czasie obrabiam i wrzucam zdjęcia.
Część 4
Rano masza jeszcze siedziała z kuzynostwem pijąc kawę a ja w tym czasie zabrałem się za obsługi technicze moturków. Przede wszystkim korekta naciągu i smarowanie łańcuchów, ale też korekta wyprzedzenia zapłonu w komarku - krzywka wykonuje miliony obrotów, ślizgacz przerywacza się wyciera i zapłon się opóźnia, także po korekcie na właściwe komarek odzyskał trochę mocy. Przy okazji jeszcze trochę podniosłem tył dominatora bo z tymi wszystkimi bagażami był straszny lowrider. Spakowaliśmy się podziękowaliśmy za gościnę i pojechaliśmy, pierwszy cel - Węgrów obejrzeć kilka zabytków, a przy okazji skoczyliśmy do marketu topaz po małą przekąskę. Następny cel - Liw i zamek, masza nastrzelała sporo fotek. Po drodze zajechaliśmy jeszcze na świętą górę w Jarnicach, ledwo kilkadziesiąt metrów wysokości ale już widnokrążek był dobry. Na szczycie wypiliśmy browarka 0,0% i dalej już kierunek do cioteczki maszy - Siedlce. Po drodze niedaleko kotunia zaskoczył nas offroad - ponad 2 kilometry drogi z piasku typu plaża, masza totalnie tańczyła bokami, spaliła też trochę sprzęgła, ale dała radę :) jest filmik z kawałka offroadu. Cioteczka maszy przyjęła nas wszystkim czym miała, masza wiadomo pogaduchy herbatka szama piwko pokazywanie zdjęć. Ja skorzystałem w tym czasie z okazji i zabrałem się za kolejną część relacji. Zostaniemy tu pewnie dwie noce, jutro postaramy się obejrzeć co ciekawsze miejsca tu w okolicy.
Qwet, ap ropo ,,straszny lowrider'' jak patrze na fote: hondadominator.pl/download.php?id=8020
nasuwa mi się pytanie: czy nie czujesz smrodu spalonej gumy podczas jazdy?
Sprawdź wewnętrzną część tylnego błotnika, czy przypadkiem tylna opona nie pali się o błotnik...
Patrze na te dwa kontenery morskie co powiesiłeś zamiast kufrów i powiem że to całkiem możliwe!
Kiedyś wybrałem się na Kłodzką z trzema kuframi, tak Dominatorem i czułem smród spalonej gumy podczas jazdy, przy dobiciach, na nierównościach tylna opona gumowała błotnik.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum