Dobra, trochę ochłonąłem i wróciłem do tematu moto.
Generalnie w sytuacji takiej jak ta, fakt że posiadamy zapasowy silnik, kompletny i w pełni sprawny, to rzecz absolutnie bezcenna. Jakieś 10 godzin roboty na przełożenie silnika do ramy, przy czym najwięcej czasu zajęło doczyszczenie zapasowego silnika z wciąż zalegającego armeńskiego błota i kurzu który nazbierał się przez pół roku leżakowania w piwnicy. Pierwsze kręcenie rozrusznikiem i silnik odpalił jakbym go wczoraj zgasił, od razu są wolne obroty, po zdjęciu ssania nawet trzyma stabilne 1000obr/min. Od razu robi się cieplej na serduszku, nasz nowy dommi znowu żyje, zgodnie pierwotnym założeniem że dusza ś.p. żółtego dommiego będzie żyła nadal w nowym wcieleniu :) Masza już planuje kolejne terminy szkolenia na placu :)
W sumie w całym tym nieszczęściu wszystko nawet dobrze się składa, bo silnik z zerwanymi gwintami ma mniejszy przebieg, a ten zapasowy który właśnie założyłem w zeszłym roku przejechał z nami całą turcję i demoludy, ma nalatane 58tys.km na oryginalnym tłoku i żłopie już ponad 500ml oleju na 1000km. Chodzi o to, że trochę szkoda go rozgrzebywać już teraz, skoro można nim machnąć jeszcze jedną dłuższą wyprawę, dopiero wtedy będzie wyjeżdżony "do końca" (spalanie oleju przekroczy symboliczny litr na 1000km). Wówczas wrócimy do tego nowszego silnika na kolejne wyprawy, a jednocześnie będę mógł zabrać się za stary silnik, wymienić tłok pierścienie uszczelniacze itp. Ale to wszystko zakładając że w nowszym silniku uda się uratować gwinty w głowicy...
Dopiero teraz zabrałem się za pierwszą rzecz którą należy zrobić po zakupie dominatora - uszczelnienie puszki filtra powietrza.
No i piersze co, powtórka sytuacji z pokrywą zaworów - śruby były zapieczone w gwintach. Ten dominator to chyba jakiś podwodny był... Serio, zaczynam bać się odkręcać cokolwiek w tym motorze...
Z pomocą nasadki 10mm udało się wykręcić większość śrub za wyjątkiem skrajnej dolnej - urwała się przy samym gwincie. Nie było sensu rozwiercać wkładki bo i tak nie zrobiłbym większego gwintu (wkładka ma zbyt cienką ściankę) więc ją po prostu wybiłem i w jej miejsce dałem śrubę od tyłu.
Operację uszczelniania wykonałem według instrukcji adziada i doświadczeń własnych z zeszłego roku - raz już uszczelniałem filtr w starym dominatorze. Wszędzie standardowo silikon, ale tym razem lepszy - Dow Corning, wszystkie miejsca newralgiczne oraz niepotrzebne króćce zalane silikonem i skręcone śrubą. Króciec antysmogowej pompki powietrza może się przydać w przyszłości więc zaślepiłem go wężykiem ze śrubką bez gwintu, wetknięte na hama wgłąb króćca. Uszczelka pokrywy jak poprzednio, piankowa do okien, gruba, po skręceniu wysoce szczelna, no i jednorazowa - za każdym otwarciem pokrywy wymieniam na nową. Hilfo-Filtr powietrza wybebeszyłem całkiem z papieru, używany wkład gąbkowy dokładnie wyprałem, wysuszyłem, nasączyłem na nowo olejkiem MANNOL i założyłem razem z karkasem hilfofilfro.
Przy okazji mam pytanie - jak często prać i nasączać gąbkowy filtr powietrza? Na buteleczce pisze że co 10 tys.km, co może mieć sens, bo jak przejechaliśmy 6 tys.km przez turcję to filtr był trochę zakurzony, ale nie jakoś bardzo. Jak często WY czyścicie swoje filtry gąbkowe?
Racja, zasyfienie filtra zależy od warunków, ale chodziło mi o zwykłe użytkowanie 99% asfalt. Tak czy inaczej przyjmę regułę że póki spalanie pozostaje w normie nie ma sensu otwierać filtra.
W załącznikach fotki z dalszych prac - profilaktyka zapłonu. Nie zamierzam czekać aż odmówi posłuszeńswta gdzieś w trasie. Mimo że moduł nie dawał żadnych objawów, po otwarciu okazało się że niektóre luty miały już pęknięcia. Dałem nowe lutowie ołowiowe Sn60Pb40, uszczelniacz silikonowy WGO-1.
Przygotowuję właśnie moto do montażu kufrów bocznych. W pewnym momencie zorientowałem się że po założeniu kufrów bocznych kierunkowskazy zginą ukryte gdzieś w czeluściach pomiędzy kufrem a błotnikiem, co jest wręcz niezgodne z przepisami ruchu drogowego. Musiałem wymyślić sposób na wysunięcie kierunkowskazów do tyłu, a jak pokazuje życie, najprostsze rozwiązania są najlepsze. Foto w załączniku.
Po ekscesach ostatniej podróży gmole uległy skróceniu, z dwóch powodów: Po pierwsze były cholernie pogięte, po drugie w takiej formie jak były powodowały niepotrzebne wibracje w pewnych zakresach obrotów. Sposób przeróbki gmoli przedstawiłem w jednym z poprzednich postów. Niestety bez poprzeczki pod lampą straciłem możliwość podwieszenia łańcucha antykradzieżowego, co jest kluczowe ze względu na jego sporą masę oraz już i tak permanentnie przeciążany tył motocykla. Wymyśliłem na tą okoliczność specjalny stelaż z hakami do zawieszenia łańcucha, który przy okazji może służyć też jako podparcie do zawieszenia uprzęży przednich sakw. Najłatwiej byłoby zapewne przyczepić haczyki do tych dużych śrub mocujących owiewkę, ale przy podwieszonych 9kg obciążenia na większej dziurze skończyłoby się to zarwaniem owiewki razem z lampą. Stąd decyzja o przykręceniu stelaża bezpośrednio do stalowego subframe'a lampy, wtedy nic się nie zarwie. Uchwyty zrobiłem tak że nie ograniczają zakresu skrętu kierownicy, a założony łańcuch nie dynda luźno i nie zawadza o koło czy błotnik, nawet w pełnym zakresie skoku zawieszenia.
Druga sprawa, w zeszłym roku ktoś z Was sugerował żeby nawiercić klamki w celu zabezpieczenia ich przed złamaniem przy jakiejś glebie. Wątpię że takie rozwiązanie da 100% gwarancji nie złamania klamki, ale na pewno daje większą szansę. Poza tym nawiercanie nie ma żadnych negatywnych skutków na cokolwiek, więc w sumie czemu nie. Jakieś 10 minut z wiertełkiem fi2 i gotowe.
To nie jest zły pomysł, jeszcze dodatkowo nadpiłuję klamkę z zewnątrz przy dwóch skrajnych otworach.
Zdecydowaliśmy że już do tegorocznej wyprawy nie będziemy ćwiczyć manewrów na placu, dlatego przyszedł czas na montaż kufrów bocznych. Niestety już pierwsze przymiarki wykazały, że po wyprostowaniu gmoli teraz z kolei kufry wiszą krzywo. W zeszłym roku robiłem w kufrach mocowania do trochę niezbyt idealnie prostych gmoli żeby wisiały prosto, więc teraz przy idealnie prostych gmolach wychodzą kwiatki. No nic, próby zamocowania kufrów najbardziej symetrycznie jak się da, but kolanko pięść, co prawda nie jest to idealnie prosto, ale właścicielka nie zgłasza pretensji więc na razie tak zostanie. Oceńcie sami, foto poniżej.
Druga sprawa, planujemy skupić się głównie na nocowaniu w namiocie, przewidujemy maksymalnie kilka dni pod rząd, bez możliwości podpięcia się pod sieć 230V, a trzeba wiedzieć że mamy spore zapotrzebowanie na energię elektryczną - telefony, kamerka gopro, interkomy, lampka nocna na USB, może też 10-watowa mata grzewcza na USB dla maszy. W namiocie jedyną opcją pozostaje zasilanie akumulatorowe (powerbanki), który już po jednej nocy może okazać się wyczerpany do zera. Ładowanie na szybko w restauracji niewiele daje, bo jedzenie trwa max pół godziny, a pozostawanie w jednym miejscu tylko dla ładowania nie jest korzystne ze względu na ograniczone zasoby czasowe w podróży. Wymyśliłem więc, że można by ładować powerbanki w czasie jazdy, dzięki temu oszczędzimy sporo czasu no i pod koniec dnia nasze powerbanki będą zawsze naładowane do pełna. Kupiłem więc na allegro 5-amperową przetwornicę step-down LINK, przylutowałem kabelki, dałem bezpiecznik, ustawiłem napięcie 5,3V (takie jak mają dobre ładowarki USB) zaizolowałem wszystko, pociągnąłem zasilanie 12V z tylnej żaróweczki pozycyjnej i poprowadziłem kabelek do jednego z kufrów bocznych. Instalacja dominatora powinna bez problemu dać radę, w końcu wydajność prądnicy to 15A, oryginalna instalacja bierze jakieś 8A, a przetwornica podczas ładowania powerbanków bierze max 2A. Teraz wystarczy wrzucić powerbanki do kufra, podłączyć kabelki USB, zamknąć kufer i zapomnieć - będą się ładowały automatycznie zawsze kiedy włączę światła pozycyjne w dominatorze. Foto poniżej.
W związku z tym zdecydowałem się zamontować i dojeździć jedną ze starych opon w trakcie tej podróży, a świeżego Mitasa E-07 zostawić dla maszy kiedy już zacznie sama śmigać dominatorem. Zdjąłem więc ze strychu drugą felgę i założyłem na nią starą oponę Metzeler Tourance, oczywiście z super-heavy-duty dętką. Wyważenie zrobiłem na osi własnej koła umieszczonej na kostkach, a jako ciężarki nawijałem miedziany drut na szprychach - dziadostwo wiem, ale skuteczne, ciężarki nie odpadną.
Generalnie od opony oczekiwałem kiepskiej trakcji, jednak moje zaskoczenie było duże po pierwszej przejażdżce, kiedy okazało się, że 9-letni Metzeler Tourance wciąż jeszcze ma dobrą przyczepność do asfaltu. Brak uślizgów w zakrętach, ciężko zblokować przy hamowaniu samym tyłem, zupełnie jak na o wiele świeższym Mitasie. Teraz z kolei szkoda mi zużywać tą oponę w podróży gdzie średnia prędkość przelotowa będzie w okolicach 60km/h :)
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum