Wysłany: 2021-06-30, 07:30 Wyprawa do Grecji dominatorem i simsonkiem - fotorelacja
Jak wielu z was się domyśla, nie bylibyśmy sobą gdybyśmy w tym roku też nie pojechali w siną dal
Tym razem trochę dalej niż jawką w zeszłym roku, z racji lepszego sprzętu i uzyskania przez maszę prawka kategorii AM, możemy zapuścić się trochę dalej za granicę.
Mimo że wyjazd planujemy za granicę, to jednak i tak "wkoło komina", zaledwie południe europy - naszym celem jest Grecja, a przy okazji odwiedzić brata maszy w Bułgarii.
W Grecji był już chyba każdy, ale nie chcieliśmy też szaleć simsonem zbyt daleko, bo mimo przepaści technologicznej w porównaniu do jawki, to jednak wciąż motorower którego trwałość i awaryjność jest wielokrotnie gorsza niż naszego wyprawowego dominatora.
Jeśli chodzi o pojazdy to wiadomo przede wszystkim dominator, a masza tym razem będzie śmigać simsonkiem. Temat o przygotowaniach simsonka do wyprawy tutaj:
http://hondadominator.pl/...der=asc&start=0
Wczoraj przygotowałem na wyprawę ZCzZ, ZLN, ZN i MPS - to nomenklatura wojskowa w dziedzinie UiSW już tłumaczę.
ZCzZ - Zapas Części Zamiennych (po lewej do simsonka, po prawej do dominatora)
ZLN - Zestaw logistyczno-naprawczy
ZN - Zestaw narzędzi
MPS - Materiały pędne i smarujące (fotę wrzucałem już wcześniej)
Po zapakowaniu do kufrów wygląda to w ten sposób:
Wszystko weszło, kufry zapełnione w 3/4 objętości, zostało jeszcze trochę miejsca na laptopa i trochę drobiazgów. Reszta będzie zapakowana do rollbaga który będę woził za plecami, wzdłuż motoru, częściowo na miejscu pasażenia i fabrycznym bagażniku. No i niektóre ciuchy też w sakwach simsona
Dodam jeszcze, że najwięcej miejsca w kufrach zajmują oleje, które wraz z upływem kilometrów będą znikać i robić miejsce na suweniry, lokalne przysmaki i alkohole
Wyjazd 2 lipca, w ten piątek. Tego dnia pracuję do 13:00, masza będzie czekać na mnie przy bramie zakładu więc równo o 13:00 ruszamy w kierunku bieszczad Życzcie powodzenia żeby nic się nie zesrało już pierwszego dnia
Więc ruszyliśmy w trasę. W tej chwili jesteśmy już w Rumunii, mieście Oradea Droga ładna, nie było zbyt dużego ruchu mimo początku weekendu. Większość czasu pochmurno, ale tylko trochę popadało, po 50 kilometrów każdego dnia. Jadąc na południe robiło się stopniowo coraz cieplej, zaczynając od około 16 stopni w Polsce, do dobrze ponad 20 stopni w Rumunii.
Pierwszego dnia wyjechaliśmy o 13:00 a dojechaliśmy do Tarnowa o 23:30, z powodu pewnych komplikacji po drodze wynikających głównie z unikania autostrad i ekspresówek (serio, one działają na naszą nawigację jak magnes, koniecznie chce nas na nie prowadzić). Dystans 505km, średnia prędkość z dnia podróży 48km/h. Drugiego dnia śniadanie o 9:00, pakowanie, i wyjazd w dalszą trasę o 10:15 i dotarcie w miejsce docelowe o 21:00. Przejechaliśmy 480km, więc średnia prędkość z dnia to 45km/h.
Wydają się to dość małe wartości, ale w to wlicza się też tankowanie, postoje na jedzenie itp. Jak tylko jest okazja, masza rozpędza i utrzymuje 80km/h.
Podkładka żelowa na siedzenie simsona spisała się rewelacyjnie - po prawie 11 godzinach w siodle masza ani razu nie narzekała na ból dupy, a jedynie na ból w okolicy karku, który swoją drogą drugiego dnia był już znacznie mniejszy. Masza nawet nie narzeka na jakieś specjalne zmęczenie. Generalnie jest dużo lepiej niż sądziliśmy.
Co do kontroli na granicy, tylko węgry-rumunia była kontrola (w tym czekanie w kolejce), zresztą mówię o tym na filmikach.
Fotek niewiele bo nie mieliśmy zbyt dużo czasu, hostele mają ograniczone czasy logowania.
Wyjechaliśmy z Oradea, docelowo do małego miasteczka Drobeta-Turnu Severin. Rumunia jest spoko, masza mówi że zawsze lubiła jeździć przez ten kraj. Jechaliśmy z Oradei na południe i najfajniejsze drogi i widoki zaczęły się na południe od Timisoary, w pobliżu granicy z Serbią, jest parę filmików. Po drodze obejrzeliśmy jeszcze pomnik Decebala. Pod koniec trasy zrobiło się nostalgicznie, bo okazało się, że jechaliśmy kawałek tą samą drogą co 2 lata temu podczas wyprawy do Azerbejdżanu ;)
Z Oradei wyjechaliśmy 11:15, dotarliśmy o 21:15, dystans 440km, średnia prędkość 44km/h.
W ogóle myśleliśmy, że to tylko w Polsce tak patrzą na simsona, a jak jechaliśmy przez Rumunię to też wiele osób patrzy TYLKO na simsona. Od święta ktoś spojrzy na mnie, ale rzadko.
Rumuńskie drogi to takie trochę jak w polsce 20 lat temu. W pewnym momencie na drodze nagle pojawiło się kilka nieregularnych podłużnych uskoków i masza omijając je energicznym manewrem "ominięcia przeszkody" w ostatni z nich jednak natrafiła. Simsonem rzuciło ostro w bok, kierownica zaczęła latać lewo-prawo od blokady do blokady, ale po chwili masza wyprowadziła simsona na prosto. Tak więc masza doznała pierwszego w życiu efektu SHIMMY :)
Jeszcze wspomnę o spalaniu. Najwyższe spalanie simsona 4,1l/100km wyszło podczas jazdy autostradami. Najniższe wyszło 3,6l/100km kiedy jechaliśmy dość krętymi i dziurawymi drogami na południowym zachodzie rumunii.
Z całej trasy średnie simsona 3,9l/100km, średnie dominatora 4,3l/100km.
Tym razem mieliśmy już niewiele kilometrów do zrobienia, z Drobeta-Turnu Severin do Biełogradczik zaledwie 170km, więc zwlekliśmy się dopiero o 11:30. Po drodze wskoczyliśmy na szamę, ostatnią rumuńską przed przekroczeniem granicy - dwie zupy Ciorba de Burta (polecam) i jakąś tutejszą wersję pizzy, jak na pizzę jakiegoś szału nie robiła, ale jako lokalne smaki warto było poznać.
Dalsza droga, ładne proste, a że simson przejechał na tłoku już ponad 3000km, masza pozwoliła sobie sprawdzić Vmax. Ba, nawet jechała tak na pełnym gazie przez parę kilometrów 86-88km/h przy temperaturze 33°C i silnik się nie zatarł - Wossner dobry tłok ;)
W końcu przejazd przez granicy szyli szybki rzut okiem na paszporty, pytanie o cel podróży i hasło "szerokiej drogi" po polsku :) Dalej ładna droga przez tereny górzyste, zjazdy podjazdy agrafki i więcej agrafek. Na miejscu jak podjechaliśmy pod hostel wybiegł do nas gospodarz i mówi Eta simson! Kruto kruto! Pytał czy my serio aż z polski dojechaliśmy, że kiedyś miał takiego, przez dłuższą chwilę go oglądał i był zachwycony :)
Po rozpakowaniu w hostelu poszliśmy obejrzeć fortecę Belogradchik bo mieliśmy ją 400 metrów pod nosem, nastrzelaliśmy sporo zdjęć, wybrane wrzucam poniżej.
PS trochę się opaliłem.
PS 2 bardzo podobają nam się te 2,5-litrowe butle piwa kosztujące jakieś 10zł, każdego dnia kupujemy jedną na wieczór żeby się milej wrzucało relacje ;)
Więc wyjechaliśmy z Belogradczika i pojechaliśmy obejrzeć jaskinię Magura. Pierwszy raz wyjechaliśmy tak wcześnie, byliśmy na miejscu pierwsi już o 9:30, dopiero obsługa otwierała całą imprezę. Kiedy wyszliśmy z jaskini, na parkingu obok nas było już pełno innych moturków, masza sobie pooglądała :) Następnie już kierunek Sofia, do brata maszy, jakieś 200 kilometrów. Po drodze widzieliśmy piękne góry, a raz nawet przez jedne przejeżdżaliśmy, około 50-60 na północ od Sofii. Ja uwielbiam takie górskie przesmyki, obrośnięte po bokach chaszczami, kręte, ostre podjazdy i zjazdy. Choć nigdy tego nie robię, tym razem nie mogłem się powstrzymać i nagrałem długi i nudny film z jazdy po górach. Wrzucam na końcu do obejrzenia dla chętnych.
Jeszcze po drodze zatrzymaliśmy się do marketu zakupić i chapnąć jakieś lokalne rzeczy typu fasola w sosie pomidorowym albo jakiś rodzaj wypieku z mięsem i twarogiem, a jak jedliśmy to podszedł do nas jakiś motocyklista chyba z Belgii i zaczął oglądać i wypytywać o simsona, był strasznie zafascynowany. A kilka minut później podjechał pod market jakiś inny simson, trochę zaniedbany ale cóż - jest foto.
Kiedy zjeżdżaliśmy z góry, w pewnym momencie ukazał nam się widok na Sofię, nagrałem filmik, jak teraz go oglądam to w sumie niewiele widać, ale chyba i tak wrzucę.
Po południu jeździliśmy po Sofii i szukaliśmy miejsca gdzie mieszka brat maszy, bo oczywiście masza zapomniała zapytać o adres, ale w końcu jakimś przypadkiem trafiliśmy na okolicę, masza rozpoznała i nas dalej pokierowała. Brat przywitał nas wszystkim naraz, od razu piwo dla maszy, ayran dla mnie, łóżko do spania hasło do internetu itp, gościnność do przesady. Przekazaliśmy im rzeczy które wieźliśmy dla nich całą drogę (wino domowe, prezenty od mamy itd) a od żony brata dostaliśmy super rysunek tematyczny przedstawiający nasze wizerunki ;) Na zdjęciu niżej widać.
Wykąpaliśmy się przebraliśmy poszliśmy we czwórkę na miasto, bułgarska szama w restauracji, nazw w życiu nie pamiętam ale są foto. Brat pokazał nam też kilka ciekawszych miejsc w okolicy. Wszystko na foto.
Niestety ale nie jedziemy przez Czarnogórę, ale bardzo doceniamy
Od dłuższego czasu czułem wyrzuty sumienia że jedziemy już prawie 2000 kilometrów a jeszcze ani razu nie wykonaliśmy obsług okresowych. Dzisiaj w końcu udało mi się przekonać maszę żebyśmy się za to zabrali. Masza dostała rolkę ręczniczków jednorazowych i benzynkę ekstrakcyjną i zadanie - czyść do momentu aż będziesz usatysfakcjonowana. Ja pobrałem z zasobnika kilka narzędzi, smary itp. Przede wszystkim nasmarowałem łańcuchy Ketten spray 2.0 (biały), jakieś linki smarem, dokręciłem łożysko główki ramy bo pojawiły się spore luzy.
Kiedy brat maszy z żoną byli w pracy, my pokręciliśmy się po mieście, trafiliśmy między innymi do jakiegoś militarnego muzeum. Wystawa na wolnym powietrzu, artyleria przeciwpancerna, przeciwlotnicza, działa samobieżne, czołgi, wozy wsparcia i wiele innych. Większość znane mi z gier wojennych i symulatorów lotniczych, ale zobaczyć na żywo sprzęt to zupełnie inna bajka. Serio, samo stanie obok wojskowej modyfikacji KRAZ-a sprawia że rosną włosy na klacie. Zdjęcia poniżej.
Wieczorem brat z żoną pokończyli prace więc poszliśmy razem na jakąś szamę. Brat maszy wymyślił jakąś restaurację z drugiej strony miasta i zamówiliśmy między innymi wołowe ozory jedne z masłem drugie w sosie. Z początku myślałem, że to kolejny wymysł brata maszy (lubi dziwne rzeczy), ale okazało się że to NAJLEPSZE ŻARCIE jakie dotąd jedliśmy. Serio, tak dobrego połączenia smaków to w tym odcinku jeszcze nie było. Nie pamiętam adresu ale zapytamy brata maszy gdzie to było żeby jeszcze raz spróbować.
W drodze powrotnej, spacerkiem, bułgarski monopolowy, piwko i "kradecet na jablki" (mój ulubiony cydr) centralnie na środku ulicy machając radośnie do przejeżdżającej policji żłopaliśmy prosto z gwinta. Mam wrażenie że już wszędzie jest lepiej niż w polsce...
Dzisiaj znów sobie chodziliśmy po Sofii a wieczorem siedzieliśmy z bratem maszy.
Odwiedziliśmy między innymi zoo, kilka różnych sklepów, w tym koreański market, w którym zakupiliśmy koreańskie przekąski na wieczór.
Żona brata maszy przyszykowała dla nas lokalny specjał – musaka - jajecznica zapiekana z serem wołowiną ziemniakami itp, bardzo dobre :)
Pod wieczór skoczyliśmy do jakiegoś marketu chyba Jumbo się nazywał, żona brata maszy wpadła w haul zakupowy, a ja zdobyłem dwa kubki duże ponad 800ml i elastyczną taśmę magnetyczną, rzeczy zaskakująco ciężkie do zdobycia w polskich sklepach ;)
Przedsięwzięliśmy trasę z Sofii do Veliko Tarnovo - ponad 200 kilometrów. Ale po drodze zaplanowaliśmy obejrzeć parę rzeczy - jaskinię Prohodna, wodospad Kaya Bunar i zamek Carewec. I nawet wszystko zdążyliśmy zobaczyć. Ale mi najbardziej podoba się sama trasa - północ Bułgarii to cały czas lekko górzyste tereny, super krajobrazy.
Wieczorem standardowo, piwko i szama, tym razem w jakimś Bułgarskim bistro. Zamówiliśmy m.in. języki wołowe, ale tym razem nie były zbyt wybitne, a na pewno nie zrywały beretu jak te które jedliśmy z bratem maszy. To była jednak dobra restauracja, mam nadzieję że jeszcze będziemy mieli okazję tam jeść po powrocie z Grecji.
Wyjechaliśmy z Veliko Ternovo do Nesebyr (czy tam Nesebar, twiordyj znak można czytać dwojako), a po drodze jeszcze grobowiec tracki. Chcieliśmy jeszcze obejrzeć Megalith, ale dojazd był dość offroad-owy i masza się zgarbiła, powiedziała że po takich chaszczach jej boski simson nie będzie jeździł i zarządziła odwrót.
Dni są totalnie słoneczne, zero najmniejszej chmurki, pocę się jadąc na krótkim i pogarszam poparzenia słoneczne, masza też nie ma lekko w pełnym moto-uzbrojeniu, ale przynajmniej simsonek radzi sobie doskonale. Do nesebyru dojechaliśmy już około 16stej, zalogowaliśmy się w hotelu w Słonecznym brzegu (miastko obok Neseberu) i poszliśmy w miasto. Zahaczaliśmy różne żarciownie i sklepy, ja strasznie lubię takie miejsca gdzie pokazujesz które rzeczy mają ci nałożyć, płacisz z góry i sam sobie zanosisz do stolika razem z dodatkami jakie lubisz. A masza z kolei lubi piekarnie z różnymi "smakowymi" chlebkami, najbardziej jej smakuje banica (mi też). Było ciepło tak że co chwilę zatrzymywaliśmy się kupić po dwa piwa/kradzielce. Bardzo podobał mi się ten wieczór.
Aha, zapomniałem dodać - Nesebar/Nesebyr jest super :)
Wybraliśmy się do Warny i pochodziliśmy trochę. Obejrzeliśmy między innymi klasztor i katakumby aładża (w skale), jakieś akwarium, rzymskie łaźnie, muzeum itp.
Po południu tradycyjnie żorcie, w tej samej miejscówce typu "szwedzki stół", wybraliśmy inne rzeczy niż wczoraj.
Wieczorem piwko, plażing, pierdzing, patrzing na zachód słońca.
Taki trochę nudny dzień, mało ciekawych rzeczy, typowy wypoczynek.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum