Wysłany: 2011-06-28, 19:50 MicroWycieczka - Bieszczady i okolice czerwiec 2011
Na początku sprostowanie - po obliczeniach wyszło 1600 km z groszami, a nie 1700.
Słoniu i Tezla - wybaczcie brak kontaktu, ale jechaliśmy inną niż wcześniej planowana trasą (nie przez Krosno), no i czasu było też mało.
Wyjazd "na wschód" przesunął się z przyczyn ode mnie niezależnych o 2 tygodnie wcześniej i w sumie pojechałem tak jak domik stał, dolałem tylko oleju, sprawdziłem ciśnienie w oponach, podciągnąłem i nasmarowałem łańcuch, wymieniłem spaloną żarówkę i to wszystko. Żadnego planowania trasy (tylko mniej więcej), studiowania przewodników i szukania atrakcji. Wszystko na dziko i szybko. Brat dał mi pęk czarnych trytytek (pod kolor motóra:), a ojciec resztkę taśmy izolacyjnej:) Wojtek zabrał zestaw naprawczy do linki sprzęgła zakupiony u Olka. Miałem ponadto zakupione dużo wcześniej zapasowe klocki hamulcowe (niestety tylko na przód, a w trakcie wycieczki skończył się tył:) Kubeko oferował mi swoje kufry boczne (dzięki za tą rozsądną propozycję, przydałyby się), ale i tak nie zdążyłbym ich zamontować, więc musiał wystarczyć kufer centralny, torba i mały plecak.
22 czerwca po robocie pakowanie i już hektolitry potu, taki upał. Godz. 18 spotkanie u Pajonka. Wyjechaliśmy z Cieszyna o godz. 18.15 w kierunku hacjendy Madarta w Nowym Sączu, gdzie mieliśmy przenocować, bo jazda nocą i po całym dniu w pracy, na nieprzyzwyczajonych dupskach jakoś mi się nie uśmiechała
Po malowniczym zje 1/4 dzie do Nowego Sącza (piękne widoki na miasto nocą), wyje 1/4 dzie z Nowego Sącza i ponownym wje 1/4 dzie (tak się kluczy do Madarta:) zaparkowaliśmy hondę i bmw w jego garażu, przywitaliśmy się z rodziną i niespodzianką z Krakowa - Wartburgiem Wieczór pamiętam jak przez mgłę, tak byłem wyrąbany upałem i jazdą zaraz po robocie.
Rano śniadanko, przywitanie z psem i kolejną niespodzianką - bratem Madarta. Potem tankowanie na stacj Feniks BP i w drogę.
Pierwotna trasa (m.in przez Miejsce Piastowe) ulegała dynamicznym modyfikacjom i w konsekwencji jechaliśmy coraz bardziej dołem. Ale warto było, bo okolice i drogi piękne. (wiem, wiem - zdjęcia zajeżdżają landszaftem, ale człowiek się wzrusza na widok natury:)
I te długie polne ścieżki.....
Przydrożne cerkwie i małe kościółki - przynajmniej był pretekst, żeby przystanąć na fajkę (podróż z niepalącym to dramat:)
Tutaj lokalesi zbierali kamienie do reklamówek, prawdopodobnie na handel (że niby meteoryty?). Myślę, że ta zagadka będzie mnie męczyć do śmierci...
W tymże miejscu Pajonk wraz ze swoim bmw bryknął pierwszego fikołka i znalazł się w rowie do góry nogami razem z motórem :) [ciężko było przy podnoszeniu i pó 1/4 niej z odpalaniem, benzyna lała się z drena pod silnikiem] Przyczyna - po prostu zabrakło nogi przy parkowaniu:))
Krótki postój nad Solińskim i w Polańczyku. Totalna komercja, więc szybko się stamtąd ewakuowaliśmy.
Uherce Mineralne - miejscowość z najbardziej ulubionym przez skazanych zakładem karnym - spokój i przyroda :)
Po drodze mijaliśmy różne przystanki autobusowe i inne atrakcje, w tym sztuczki marketingowe skierowane do bieszczadzkich rolników. Uśmiałem się, bo wyobraziłem sobie jakby się nasz forumowy obszarnik Żuczek uśmiał z oferty tak "wysokiego kredytu dla rolnika" [z lewej u dołu "typowy bieszczadzki rolnik" - Kentucky style :)
Po całym dniu jazdy dotarliśmy kilka cm na mapie powyżej Przemyśla, gdzie zahaczyliśmy o rodzinę ze strony żony od Pajonka. Dołaczył do nas na jedną dobę jego kuzyn na aprilii pegaso. Z tym, że najpierw musiał zrobić przegląd, a tłumiki puste plus dziwne francuskie blachy:) W stacji diagnostycznej w Radymnie odprawialiśmy modły za pomyślne rozwiązanie
W małej miejscowości Lubaczów szkoła muzyczna z zacnym i miłym sercu patronem:
Po noclegu "kilka cm nad Przemyślem" ruszyliśmy przez ów Przemyśl w stronę Ustrzyków. W owym Przemyślu wyjechaliśmy na górkę widokową. Ale ciekawsze były klimaty na micro-offie, gdy zapuściliśmy się w krzaki i polne ścieżki w okolicach tej górki. Przypadkowo i niechcący przeszkodziliśmy zabawiającej się na golasa młodzieży różnej płci (musieliśmy koniecznie zawrócić z powodu napotkanego bagna, wiadomo - hmm, te opony:)
Tu jeszcze na górce :)
W trakcie drogi w kierunku "końca świata" często zbaczaliśmy z trasy, żeby sobie poobcować z przyrodą, ale opony (wszyscy na touarance) skutecznie uniemożliwiały nam pokonywanie strumyków (jedne z nielicznych momentów, gdy byłem na pograniczu gleby - śliskie kamienie w strumieniach i nagłe uskoki)
Nigdy wcześniej nie byłem w Bieszczadach i okazało się, że do tych "prawdziwych" Ustrzyków (Górnych) musieliśmy jeszcze spory kawałek podjechać (mój entuzjazm i szaleństwa pod tym znakiem były zupełnie bezpodstawne, bo to nie te Ustrzyki )
Między jednymi Ustrzykami a drugimi spotkaliśmy sympatyczną ekipę z Żywca na cruiserach. Zapraszali nas na wspólne pijaństwo na zarezerwowane pole namiotowe, ale już wcześniej postanowiliśmy szukać noclegu "w dziczy", poza tym chcieliśmy mieć "świeże" głowy:)
Najważniejsze w filmiku zaczyna się od 1:23
Droga do U. Górnych (mimo upierdliwego deszczyku) była czymś na pograniczu metafizyki, pionowe ściany zieleni z każdej strony i dziki strumyk z lewej. Powoli zaczynaliśmy się rozglądać za miejscem do spania. Po drodze zatrzymaliśmy się przy imprezie pt. "bieg Salomona". Szalony koleś opowiadał nam jak w ciągu jednego dnia przebiegli 80 km przy różnicy wzniesień 7 tys. m. Daliśmy mu fajkę, należało się po takim dniu.
Minęliśmy Ustrzyki Górne i powoli jechaliśmy w stronę Wetliny rozglądając się za jakimś sensownym miejscem pod namioty.
Ostatecznie zamiast rozbijać się w lesie [jeden z uczestników salomona powiedział "stary, tu jest koniec świata, zero policji, leśników, robisz co chcesz i śpisz gdzie chcesz, jebniesz namiot nawet na ścieżce w lesie i jest ok, byle nied 1/4 wied 1/4 nie podszedł"] znale 1/4 liśmy pseudo-pole namiotowe (co prawda bez niczego - bez wody, kibla i innych zdobyczy cywilizacji, nie wspominając o prysznicu na karty zbliżeniowe)
[proszę zwrócić uwagę na pokrowiec na BMW - "duszenie akumulatora" ]
Zjedliśmy pasztety (z cieszyńskiej biedronki) i ryby, które dostaliśmy od mamy kuzyna Pajonka. Zaczęło ostro lać i robiło się ciemno, więc sobie rozpaliliśmy ogień w budce na łące.
Poranek średni - wszystko mokre, ślimaki w kaskach i na szybkach, siąpi deszcz, skończyła się woda i jedzenie (na szczęście fajki nie:). Suszymy się przy resztce ognia. Drugi Wojtek ponadto spał pod samym tropikiem, bo nie znalazł w domu "reszty" namiotu (mieliśmy nadzieję na upalne noce). Cały przemókł, śpiwór mokry. Ja po nocy w ciasnej dwójce, w cienkim śpiworze, w namiocie rozbitym na "krzywym i garbatym" plus moja bezsenność - też średni entuzjazm. Ponadto perspektywa długiej jazdy w deszczu. Pierwsza myśl o poranku - "ale chujnia":)
Humor znacznie mi się poprawił w trakcie "chwili prawdy", czyli odpalania motorków :) BMW cisza i zgon, Aprilia cisza i zgon (mimo profilaktycznie zaklejonego taśmą przed ulewą wlewu paliwa; chociaż pó 1/4 niej wyjaśniło się, że pegaso odmówiło współpracy z powodu rozłożonej stopki - działa inaczej niż w hondzie)). DOMINATOR odpala od strzała, mimo że postawiłem ukochaną bez zbędnych szopek i nawet bez "wypalania wachy z ga 1/4 nika" Tak więc - TYLKO Honda, forever & ever :) W tym radosnym nastroju (gdy te dwa wreszcie odpaliły) ruszyliśmy z miejscówki za Ustrzykami G. dalej
Przystanek na wysłanie smsów do kobiet i ostatnie chwile przed ulewą
Wkrótce potem przemokliśmy do suchej nitki - nie zakładaliśmy kondomów w nadziei, że szybko przestanie padać (majtki przemakają zawsze w pierwszej kolejności, nie mam pojęcia dlaczego), ale też szybko pó 1/4 niej wyschnęliśmy w trakcie jazdy (majtki na końcu). Pisałem w komentarzach poniżej, że jechaliśmy przez Cisną (k. Siekierezady), ale sprawdziłem na mapie i skręciliśmy jednak wcześniej w prawo w "bardziej boczną" drogę na miejscowości Buk i Terkę. Pó 1/4 niej było Lesko i niezłe zakręty w Tyrawie Wołoskiej.
Tutaj wjazd na mostek w Terce, a poniżej jako dowód dla Marzki zdjęcie rozkładu jazdy w formacie "kalendarza" (określenie by Ula szef mój:)
Po ładnych paru km znowu za Przemyślem (w stronę ukraińskiej granicy), skręciliśmy sobie nad fajne małe jeziorko (tutaj z kolei aprilia zaliczyła glebę:)
Znowu wbiliśmy do mieszkańców ściany wschodniej i ponownie zaskakująca wschodnia gościnność (okolice miejscowości Laszki i Wielkie Oczy).
Cieszyński Stig miał również okazję testować Ursusa
Korzystając z zamykanego miejsca noclegowego odstawiliśmy kufry i namówiliśmy Wojtka (ten od aprilii), żeby pojechać zwiedzać okoliczne lasy. Trochę się ociągał i nie wykazywał entuzjazmu, bo niby nie zna terenu, ale w końcu dał się przekonać:) (potem, jak już był uwalony od błota i wykręcał kominiarkę z potu, to był tak samo szczęśliwy jak my:) Byliśmy w trójkę, więc jechaliśmy prosto przed siebie. Wojtek, mimo, że mieszka tam od urodzenia, nie miał pojęcia gdzie wylądujemy.
Myję buty:)
Taka lajtowa kałuża w porównaniu z wcześniejszymi (domik znowu ani razu nie leżał, ciągle na touarancach:)) Niestety mam tylko ten filmik.
Chcieliśmy wracać już w sobotę, ale rodzina Pajonka namówiła nas żebyśmy zostali do niedzieli, bo cały dzien drogi za nami, potem lasy i pogoda niepewna, a do Cieszyna kawał drogi. W sumie mieli rację, bo po wieczornym grillu i 2 browarach padłem i zasnąłem jak trup.
Pobudka w niedzielę po 7 rano, pakowanie, smarowanie łańcuchów, moje zdziwienie blachą z tyłu zamiast klocków, kawa, kupa i siku, i jedziemy.
Pamiątkowa fotka przy przydrożnej kapliczce i moim ulubionym znaku.
Trasa niby średnia, bo 450 km, ale wyjechaliśmy o 9 rano, a dotarliśmy do Cieszyna ok 17. Mieliśmy jechać najkrótszą trasą, ale po 2 godzinach w tym chaosie samochodowym (najpierw zmęczył mnie Rzeszów) z wszechobecnymi puszkowymi złośliwcami (duży palec dla pewnego Czecha), po wcześniejszych urokach dzikich dróg w Bieszczadach, w końcu zboczyliśmy na Jasło i pojechaliśmy bokiem.
Dupa trochę męczyła, bo tylko dwie przerwy po 10 minut na tankowanie. Jedna oczywiście znowu w Nowym Sączu na stacji Feniks BP. Madart ma tam kino 5D )
W Cieszynie załapałem się jeszcze na końcówkę zawodów siatkówki plażowej na rynku :)
foto. OX.pl
Ps. pozdrowienia dla wrocławskich kierowców (tablice DW), po tej trasie dochodzę do wniosku, że są najkulturalniejsi w całej Polsce
Ostatnio zmieniony przez Microbee 2012-03-17, 16:30, w całości zmieniany 64 razy
kurde, a ja zawsze sam muszę..... zazdroszczę przygody, zawsze to wyzwanie i nie ważne ile maszyn bo do domu i tak daleko.... a w trakcie liczy się tylko ja i mój motor.... jak oglądam takie streszczenia to tak czuję że chyba się gdzieś trzeba urwać i to niebawem..
"stary, tu jest koniec świata, zero policji, leśników,
Straż graniczna na każdym kroku, leśna też je 1/4 dzi po szutrach
Nie dyskutuję, bo to słowa tylko tamtego człowieka, a offu mieliśmy mało, więc trudno powiedzieć:) Widziałem tylko mnóstwo patroli straży granicznej.
Tezla, czy my się mijaliśmy w czwartek w tamtych okolicach? (chyba bardziej nad Uhercami lub pod Przemyślem, nie pamiętam dokładnie miejsca). Jechało kilka afryk i podobnych (chyba DR), a na końcu taki sam jak Twój.
Chciałem nawet zawracać, ale pomyślałem, że zrobię z siebie idiotę, jeśli to nie Ty :)
Tezla [Usunięty]
Wysłany: 2011-07-05, 22:31
W czwartek wyjechałem z Krakowa o 17 i je 1/4 dziłem sam, zrezygnowałem z grupowego wypadu w Karpaty bo opona nie doszła (zresztą do tej pory) a jechać w góry po deszczu na 50% TKC80 to głupota by była wybrałem więc zaklejanie jej samemu na polskich błotach w czym już głupoty nie widziałem
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum