Strona Główna Honda NX 650 Dominator
Forum użyszkodników NX 650 i silnikopodobnych :)

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy  StatystykiStatystyki
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj  AlbumAlbum  DownloadDownload

Odpowiedz do tematu
Poprzedni temat :: Następny temat
Rumunia Maramuresz 2015
Autor Wiadomość
hansel 
TH2


Zabezpieczenie: 12345
Wiek: 24
Dołączył: 01 Lip 2013
Posty: 167
Skąd: SLU
Wysłany: 2015-09-07, 18:22   

Ola napisał/a:
W niedzielę też spotkałam końską kupę, dzięki której 15 minut później dotarliśmy do asfaltu :)
A na ciepło tylko zbroja zamiast kurtki ratuje, przynajmniej mnie.


Tylko trzeba uważac, żeby nie pomylić końskiej z niedźwiedzią :P


1.Domin0 :mrgreen:
2.SRsima :mrgreen:
3. jedi_racer (tylko termin muszę znać)
4. Hansel (Rumunia rulz)
 
 
     
Alibaba 
Pan Alibaba


Wiek: 66
Dołączył: 18 Lip 2011
Posty: 2131
Skąd: Hornówek
Wysłany: 2015-09-12, 23:07   

Ekstra wyprawa tylko pozazdrościć :mrgreen:
 
 
     
adziad 
ekwilibrysta


Wiek: 42
Dołączył: 24 Lut 2011
Posty: 1729
Skąd: Klasztor Szaolin
Wysłany: 2015-09-14, 07:54   

Bardzo Wam zazdroszczę. Rispect Aga za dzielność terenową. Chyba aż tyle cierpliwości nie trzeba było co nie Hansel??? Nasze forumowiczki akurat dają radę w terenie, czasem o wiele lepiej niż faceci.
 
     
managa 
Pani Administartor


Wiek: 34
Dołączyła: 30 Sty 2011
Posty: 3704
Skąd: Siewierz
Wysłany: 2015-09-14, 13:35   

adziad, a dziękuję bardzo. Chociaż jak teraz myślę, to nie było aż tak źle, tylko ten upał wykańczał, no i trochę bagaż za bardzo ciążył. Następnym razem będzie na pewno lepiej :)
hmm zostały mi dwa najlepsze dni do opisania.. ^^
 
 
     
hansel 
TH2


Zabezpieczenie: 12345
Wiek: 24
Dołączył: 01 Lip 2013
Posty: 167
Skąd: SLU
Wysłany: 2015-09-14, 18:27   

adziad, pewnie że nie. Postęp jest, no i pewności siebie tez coraz wiecej, jak juz Aga odwazyla sie ruszyć (w góre lub na dół) to była profeska. A z tym czekaniem to różnie bylo, ja tez pare razy leżałem :-D Co do forumowiczek to szczera prawda, niejednego chłopa juz zawstydziły skillem.
 
 
     
managa 
Pani Administartor


Wiek: 34
Dołączyła: 30 Sty 2011
Posty: 3704
Skąd: Siewierz
Wysłany: 2015-09-15, 10:10   

Dzień IV 30.08 cz.1

Balujący nocą sąsiedzi oraz szczekające psy (oraz spanie głową w dół) nie pozwalały nam dobrze wypocząć przed dzisiejszym dniem. Do tego mój niewielki stres, bo.. mieliśmy dzisiaj jechać na tzw. Farcul. Taki punkt obowiązkowy każdej wycieczki bardziej offowej w Maramuresz. Naczytałam się różnych relacji, w których autorzy opisywali jazdę trawersem nad przepaścią, jazdę granią z przepaściami po obu stronach, a wcześniej trudne podjazdy, kamieniste czy błotniste, pod które nie da się wjechać cięższym motocyklem. Także stresik był, ale trzeba było spróbować. Wstaliśmy wcześniej, zjedliśmy śniadanie proponowane przez właściciela (za te kasę nie polecam) i ruszyliśmy w trasę. Tym razem bez bagaży, także wiele kilogramów balastu mniej! Mieliśmy dwie opcje – dojechać do Repedei i stamtąd jechać śladem, wracając potem offem do Viseu de Jos, ale wybraliśmy tę drugą, czyli od razu z Viseu de Jos wjechaliśmy w off, który miał być rozgrzewką przed wjazdem w zasadniczy punkt dzisiejszej wycieczki. Zaczęło się standardowo :-D Szuterek między domami, potem szuterek między drzewami, potem ziemista ubita droga (dobrze, że było sucho). Po drodze mijamy pokiereszowaną ciężarówkę. Wygląda, jakby się stoczyła, ale niewiadomo. Przestroga?



W końcu dojeżdżamy do skrzyżowania, z błotem, kamieniami, gałęziami. I trzy drogi. Skręcająca w prawo, dość pionowa, ale ziemista, ale też skręcająca w innym kierunku niż zamierzony, więc nawet na niego nie analizowaliśmy. Następna była spoko, też bardziej pionowa i obok, łagodniejszy podjazd, ale z dużymi kamieniami i błotem, powodowanym przez strumyk. W sumie każdy miał swoje plusy i minusy. Mateusz wybiera podjazd nr 1. Wraca po chwili, bo podjazd okazał się dojazdem do chaty czy coś w tym rodzaju. Jedziemy więc błotem i kamieniami. Tą drogą jechały też wcześniej jakieś enduraki (zabawa w tropiciela cd.). Niewiele minęło, a widzę i słyszę, że Afra nie chce jechać dalej. Kamienie okazały się za duże i za śliskie. Wycofujemy Afrę i próbuje jeszcze raz. Nie daje rady. Plan B to podjazd wcześniejszym pojazdem i spróbowanie przebicia się na tę drogę jakoś bokiem. Ale Dominator dał tędy radę (ofc z Mateuszem za sterami :<). Dalej jest już spoko, tj. sucho, ale dalej kamory. W końcu jakoś oboje podjeżdżamy na lepszą nawierzchnię bez kamieni. Ale za zakrętem..




Afra stop




Tu już lepiej

W myśl zasady „Im wyżej, tym mniej kamieni”, a tutaj już nie było kamieni, pokrzepiona jadę dalej. Za zakrętem znowu kamienie! No ale jadę, jadę, mielę te kamienie, poruszam się do góry. Lekki zakręt i okazuje się, że podjazd jakby nie miał końca i pnie się bardziej do góry niż wcześniej. Chwila zawahania, spadają obroty, brakuje mocy, hamulec, ale kamienie, więc się staczam, aż w końcu kuźwa bęc. Mateo podjeżdża Afrą, no i trzeba podnieść dziada. Okazuje się, że wypadł bieg i jest na luzie, więc niczego nieświadomi zaczęliśmy się we trójkę staczać na dół, w wyniku czego zaparkowana obok Afra również się przewróciła, ja się przewróciłam, Mateusz się przewrócił i Domino też, leżało parę metrów niżej. A mogło się skończyć dużo gorzej.. Jeszcze do tego Afryka leżała na rozłożonej stopce i nie było tak prosto jej podnieść.. A paliwo ciurka powoli z jednego i drugiego, a końca nie widać.. Koniec końców wszystko wróciło do pionu i podjechało na szczyt tego piekła. Oczywiście za kierownictwem Mateusza, więc ja musiałam się osobiście wspiąć na górę, po luźnych kamieniach, w buciorach motocyklowych.. Łatwo nie było, ale jeszcze tylko trochę..


Hyc o kamienie i Domino kuźwa bęc!


Już po wyjebkach




Ja wypluwam płuca, krew, pot i łzy, a Mateusz wydaje się najszczęśliwszy na świecie :D




Na górze jakby mniej drzew i więcej trawy. My jedziemy w prawo.

Dalej zaczęła się trawa, ale potem znowu w drzewa i kamieniste podjazdy, ale dużo mniejsze i lżejsze niż ten co przed chwilą. Dojeżdżamy do jednego miejsca, w którym mamy do wyboru jazdę ciasnym trawersem, albo znowu pod górę. Wybieramy to pierwsze. To było naprawdę ciekawe doświadczenie. Zaczęłam sobie przypominać, że mam lęk wysokości! Mateusz jak zwykle przejechał jakby nigdy nic. No to moja kolej. Zapamiętać – nogi na podnóżkach i stała prędkość. No i starać się nie patrzeć w prawo. Jechałam napięta jak struna, a postój w połowie był dla mnie niezwykłą męką psychiczną. Najważniejsze było to, że przed nami miały pokazać się już połoniny i wszystko miało być takie piękne, proste i dobre.


Byle dojechać do tego drzewka, potem podjazd i jesteśmy u celu!


Nie patrz w dół!


Byle nie przechylać się w prawo!



Po wjechaniu na górę byłam tak szczęśliwa, że nawet zdjęć za dużo nie robiłam. Na samym szczycie powitali nas pasterze, widziałam głównie dzieciaki. A przed nami – widok na góry! Chyba na góry Maramureszu właśnie. Pięknie było. I dalej ta droga, łagodnie opadająca, lajtowa, czasami piaszczysta. A potem zaczęły się zjazdy. Z kamieniami oczywiście. Do tego w pełnym słońcu. Nie były trudne, ale ja znowu złapałam jakąś blokadę, przez co Mateusz miał dużo czasu na podziwianie widoków. A ja tylko patrzyłam na nawigację i na powoli zmniejszającą się wysokość nmp. Wiem, jestem beznadziejna :D Żeby nie było za fajnie, skończyło mi się paliwo (czyt. włączyła rezerwa), przez co plan wjazdu na Farcul musieliśmy odłożyć na następny dzień, ponieważ najbliższa stacja była w Viseu de Sus, czyli z wiochy, w której zaczynaliśmy dzisiejszą offową przygodę, a że godzina była już dość późna na wyjazd w nieznane góry, postanowiliśmy wrócić do Borsy i zaliczyć przełęcz Prislop z okolicznymi szuterkami, które na pewno miały być szuterkami.




















Na wprost lekko po prawej połoniny, na które pojechaliśmy następnego dnia

CDN
 
 
     
Bicio 
biczson


Wiek: 106
Dołączył: 03 Cze 2013
Posty: 1299
Skąd: Skierniewice
Wysłany: 2015-09-15, 14:29   

Nie ma jak porządny wpierdol :-D Ja wiem czemu Hanselowi się micha cieszy :-D Mi też się cieszy jak to czytam ;-)
 
 
     
managa 
Pani Administartor


Wiek: 34
Dołączyła: 30 Sty 2011
Posty: 3704
Skąd: Siewierz
Wysłany: 2015-09-28, 10:39   

Dzień IV cz.2
Powrót na oparach benzyny był ekscytujący, ale na szczęści udało się dojechać w porę (naprawę w ostatniej chwili) do stacji benzynowej. Pamiętam bardzo dobrze smak pomarańczowego napoju gazowanego. Jak normalnie nie gustuję w kokakolach, fantach i innych sprajtach, tak tego dnia, w ten upał i po tym niemałym dla mnie wysiłku, zimny słodki płyn, dodatkowo łechtający gardło bąbelkami, był najlepszą rzeczą jaka spotkała mnie tamtego dnia. Oczywiście z takich przyziemnych spraw, bo przecież drugą część dnia chcieliśmy spędzić na widokowych szuterkach, po które tu przyjechałam, ale o nich za moment. W Borsie w ramach obiadu zjedliśmy pizze w dużym i nawet ładnym lokalu. Pizza była dobra i niedroga, jednakże bardzo głośna muzyka i duża fontanna tuż obok naszego stolika nie pozwoliły na wyciszenie się, czy nawet rozmowę. Szybko się więc zawinęliśmy dalej w drogę.


Widok z pizzerii na, bodajże, najwyższy szczyt w okolicy w Parku Narodowym Jakimśtam

No to jedziemy. Przed nami przełęcz Prislop i wiele serpentynem, które dość szybko, ale łagodnie, prowadziły nas w górę, w sumie chyba na ok. 1700m npm. Zakręty jeden po drugim, taki Salmopol w Beskidzie to pryszcz, jednakże nawierzchnia na drodze nie sprzyjała nawet endurakom, dziura na dziurze, podłużne szpary, co jakiś czas na poboczu punktowe roboty drogowe, a do tego rumuńscy kierowcy z tyłu, co na ciaśniejszych zakrętach nie było zbyt bezpieczne i wymijanie „na milimetry” było czymś normalnym. Przypomniałam sobie jedną relację ze śladem, który omijał asfalt i prowadził skrótem w miejsce, w które chcieliśmy się udać. Szybki rzut oka na nawigację i faktycznie jest jakaś ścieżka. No to jedziem tam. Skręciliśmy parę km od Borsy, w jakimś turystycznym zagłębiu, gdzie stało pełno wysokich hoteli, były ze dwa stoki narciarskie i szlaki w góry parku. Początek typowy, szuter, potem więcej kamieni, ale te były dużo bielsze niż te spotykane wcześniej. Mijamy po drodze paru turystów z plecakami. Jedziemy szutrowo-kamienistymi serpentynkmi do góry, oczywiście gubiąc drogę, a gdy się odnalazła, okazała się zbyt dużym wyzwaniem. W sumie nie widziałam jej, ale skoro Mateusz tak stwierdził, to musiało być coś na rzeczy. Nie było co się tam pchać o tej porze, w nieznane, w teren parku, jeszcze do tego między ludzi. Wracamy na asfalty..






Po drodze mijamy jakieś opuszczone zabudowania


Serpentynami do góry


Kamienna ściana i szukanie drogi


Podjazd, z którego rezygnujemy

Niezbyt wygodną jazdę dziurawymi serpentynami wynagrodził nam widoczek, który pojawiał się powoli nad koronami drzew. Widok na ciągnące się połoniny! Powinnam napisać o nich duży akapit, ale niestety nie jestem autorką „Nad Niemnem” i jedynie mogę w myślach przywołać emocje, które towarzyszyły mi podczas podziwiania tych widoczków, a wam najwyżej pokazać zdjęcia, które oczywiście nie oddadzą wspaniałości tamtych chwil. I tak oto dojechaliśmy na samą górę, na której stały ze dwa kościółki, jakaś biała dzida, budujące się wielkie hotele oraz stragany z suwenirami, trochę psów i dzieci. No i widoczek, więc fota obowiązkowo.



Słońce już nisko, toteż na koń i jedziemy dalej. Naszym celem było „jeziorko”, tylko tyle wiedziałam o tym szlaku, który zassałam z Internetu :-D Zjazd na szuter był niedaleko. Droga super, płaska, równa, ubita, także nie dziwię się, że po drodze mijamy się z osobową Audi, która musiała być zapowiedzią naprawdę lajtowej drogi, ale też ciekawego miejsca, skoro parka wewnątrz pofatygowała się o wjazd tam. I nie dziwię się, bo było warto. Początkowo jedziemy sobie nieszczególną drogą, przez las, po drodze mijając jeszcze z dwa samochody. W końcu zaczyna się przezedzać, a droga lekko falować na boki, jest naprawdę super. Przed oczami zaczynam widzieć to co na zdjęciach. Jak już pisałam, Orzeszkowa ze mnie marna, nie umiem opisywać zachwytów nad krajobrazami. Mimo prostej drogi do zapitalania na pełnej K, zatrzymuję się (na poboczu, bo duży ruch) na sesje zdjęciowe, które możecie zobaczyć niżej.




Siuterki


Już za moment..


I jest pięknie!




Punkt widokowo-fotografujący














Jedziemy dalej  Po drodze mijamy turystów, także wolniej, niż by można, ale po co szybciej? Aha, jesteśmy na ok. 1500m npm.





Dojeżdżamy do skrzyżowania, w którym jest tablica oznajmiająca o zakazie jazdy dalej, bo park. Chyba :-P Na prawo jest podjazd na wzniesienie, z którego możliwe też jest ładny widok, ale stało tam oczywiście Audi, więc nie chcieliśmy przeszkadzać. Po lewej stronie stado krów wracające już do dość dużej obory. Zaś na wprost jest dość fajna (zróżnicowana, kręta, z wystającymi kamieniami) dróżka, która zapewne prowadziła do tego jeziora, jednakże zdecydowaliśmy, że lepiej nie ryzykować. Niby można jeździć wszędzie po górach, za co kocham ten kraj, więc jak odpuścimy sobie jedno jeziorko, to nic nam się nie stanie  Tak więc znowu parę fotek i jedziemy tą samą drogą z powrotem do asfaltu. Tylko po to, żeby znaleźć kolejny szuter na połoniny..




Na co komu terenówka?






Nasza jedyna fotka razem


Powrót na asfalt

CDN
 
 
     
Ola
[Usunięty]

Wysłany: 2015-09-28, 18:17   

podziwiam gorące widoki w ten zimny dzień :)
 
     
managa 
Pani Administartor


Wiek: 34
Dołączyła: 30 Sty 2011
Posty: 3704
Skąd: Siewierz
Wysłany: 2015-09-28, 18:39   

Po przemoczonym Rogaczu mam inne odczucia co do 36stopniowego upału i relacja może nie oddawać w 100% uczuć mi towarzyszących miesiąc temu ;-)
 
 
     
boro 


Wiek: 41
Dołączył: 26 Lut 2013
Posty: 251
Skąd: Pniewo City
Wysłany: 2015-09-28, 19:53   

Piekna kraina szutrow
 
 
     
Alibaba 
Pan Alibaba


Wiek: 66
Dołączył: 18 Lip 2011
Posty: 2131
Skąd: Hornówek
Wysłany: 2015-09-29, 21:43   

bardzo ciekawa relacja z wyprawy , mocno wciąga jak błotko jeziora Żywieckiego . Chętnie powtórzę tą lekturę w zimowe wieczory. Mam nadzieję ze to nie koniec :-P
 
 
     
managa 
Pani Administartor


Wiek: 34
Dołączyła: 30 Sty 2011
Posty: 3704
Skąd: Siewierz
Wysłany: 2015-10-01, 12:14   

Będzie jeszcze, będzie ;-) Tylko na pisanie relacji schodzi dużo więcej czasu niż by się zdawało..
BTW Właśnie zobaczyłam na google na te szutry z ostatniego odcinka i się bardzo zdenerwowałam, bo owe JEZIORKO było kawałek w lewo na legalu.. grrrr! :evil: Następnym razem :twisted:
 
 
     
managa 
Pani Administartor


Wiek: 34
Dołączyła: 30 Sty 2011
Posty: 3704
Skąd: Siewierz
Wysłany: 2015-10-07, 21:35   

Dzień IV cz. 3

Tak sobie myślę, że wybraliśmy sobie dobrą porę dnia na jazdę po połoninach. Słońce świecące z boku dawało specyficznego klimatu i tak cudownie, delikatnie oświetlało zbocza i górki w tle. Po raz kolejny – koloryzować opisów to ja nie umiem. Pozytywy położenia słońca na nieboskłonie już znamy, ale minus taki, że niebawem szybko zacznie robić się ciemno, a my chcemy pojechać na jeszcze jedne szuterki, te widoczne w tle z parkingu spod kościoła. Na samym początku zaskoczyło mnie srogie, gęste, czarne błoto, ale dalej już było sucho. Droga biegła spokojnie prosto i w raczej płasko, nawierzchnia ubita, z wystającymi pojedynczymi kamieniami, czasem z dodatkiem szutrowych kamieni. Potem droga przez chwilę zaczęła lekko się kręcić i piąć do góry z większą ilością luźniejszych kamieni. Jadę, jadę, zaczyna pojawiać się horyzont, po lewej stronie w zagrodzie pełno koni, a na wprost pojawiły się góry! Podjechaliśmy niewiele wyżej, niż połoniny w poprzednim odcinku, a widok tak się zmienił, tak na plus. Krajobraz z widokiem na południe był naprawdę cudny. Nie wiem jak to opisać, ale bardzo się wzruszyłam. To było taki moment i miejsce, gdzie nagle poczułam tę przestrzeń, wolność. Generalnie na tych szutrach jechaliśmy z Mateuszem bardzo wahadłowo, najpierw ja jechałam, a Mateo robił mi od tyłu foty. Potem ja się zatrzymywałam i robiłam jemu zdjęcia i tak na zmianę. I akurat to miejsce z widoczkiem to była moja kolej.


No to w drogę..




[size=9]„No jedź, to Ci fotkę zrobię!”















Nieco trudniej..














Po prawej stronie widać chyba dach domu – też bym chciała tu mieszkać..

Nasyciłam się widokami, więc wsiadam, żeby jechać dalej i.. I awaria, bo titam guzik i nic, tylko mi cyka spod kanapy i ogólnie kapa. Gdy przyjeżdża wsparcie, odpalamy go na pych, na szybko diagnozujemy słaby akumulator i zalecamy nie gaszenie motocykla za często. No to dalej w drogę. Nie wiem w sumie co napisać dalej. Jechało się super po niezmiennie równej, czasami falującej na boki drodze, raz wśród drzew, raz na kompletnym pustkowiu wśród traw. Krajobraz gór, którym się tak zachwycałam, raz się pojawiał z boku, a raz go zupełnie nie było widać. Dojechaliśmy w końcu do krzyża, a na nim tabliczka, która nic mi nie mówiła. Krzyż natomiast patrzył na dość przyjemny widoczek. Chwila przerwy na zdjęcia, napojenie się i zastanowienie się, jak dalej jechać, bo godzina dość późna. Ja już nie miałam działającej mapy z gpsem, więc musiałam zaufać Mateuszowi. Jedziemy więc dalej, póki jest jasno.


„Huston, mam problem!”





















Szutry, szutry i nieco uboższe widoki. W oddali widzę wieżę, radiostację, nadajnik? Nie wiem, nie wnikałam, ale jak się potem okazało, jechaliśmy właśnie do niej. Na miejscu spotykamy parę psów, które niezbyt nas polubiły, bo mendy zaczęły szczekać i gonić z niezłą prędkością, a przy tym nieugięte, bo trochę trwało, zanim nam odpuściły. Podczas ucieczki zaczęły mnie dochodzić niepokojące dźwięki z wnętrza mojej torby bagażowej. Okazało się, że jej nie zamknęłam i podczas poprzednich paru kilometrów bezstresowej, wręcz błogiej przejażdżki szutrami, jechałam bez aparatu i wody! Mateusz zebrał po mnie tylko śmieci, ale postanowił wyruszyć z powrotem w misję ratunkową. Jak się możecie domyśleć, zakończyła się pomyślnie, a co bardzo mu dziękuję! A aparat nawet nie ucierpiał upadku o kamienną drogę. Świętowanie trwało jednak krótko, bo naprawdę zaczynało się już powoli ciemnić, a my gdzieś w górach i połowa drogi przed nami. Na szczęście (lub nieszczęście) droga zaczęła iść w dół, co było dobrym znakiem, iż jedziemy w dobrym kierunku.










One też wiedzą, że należy już iść do domu..




No to powoli w dół. Ścieżka na wprost do obczajenia następnym razem.

Droga prowadzi szutrowymi serpentynami w dół, dochodząc w końcu do głównej szutrówy. Ostatni odcinek zajął mi trochę więcej czasu niż Mateuszowi i gdzieś w połowie tego kamienistego zjazdu zauważyłam, że do Mateusza podjeżdża terenówka i wyskakuje z niego trzech chłopa. Zjechałam więc szybciej, bo przecież nie wiedziałam, jakie intencje mieli jegomoście na dole. Podjeżdżam, a jeden z nich częstuje nas jakimś dziwnym białym serem. Był dość puszysty/napowietrzony i zupełnie bez smaku, ale doceniam gest. „Napastnikami” okazali się młodzi Rumuni (gdzieś w naszym wieku), a jeden z nich mówił bardzo ładnym płynnym angielskim, więc mogliśmy sobie z nimi trochę pogadać. Opowiadał o tych górach, że porozrzucane są tu obiekty wojskowe (byłe) oraz że miał dziadka, który walczył w II wojnie światowej? Albo że trafił do obozu w Auschwitz? Że ten dziadek był Polakiem i się przeprowadził do Rumunii? No i że sam był w Polsce, właśnie tam w Oświęcimiu i w Poznaniu. I taka ogólnie gadka szmatka. W momencie, jak podjechała druga terenówka ruszyliśmy w drogę, wszyscy w jednym kierunku, drogą bardzo fajną, jak zwykle kamienistą, ale znośną, wzdłuż pionowej białej ściany. Coraz mniejsza widoczność i ta droga, świadomość, że tu niedźwiedzie i jakieś wojsko, dodawały uroku i lekkiego dreszczyku. Potem droga zaczęła biec wzdłuż sporej rzeki. Generalnie droga była szeroka i równa. W pewnym momencie minęliśmy dziwne zabudowania, wysoki betonowy budynek, pokryty pomarańczowym naciekiem, przypominający nieco dwemerskie ruiny. Niestety nie mam zdjęcia, bo i tak by nie wyszło z racji braku oświetlenia. Dalej było jeszcze parę takich, aż do samej cywilizacji. Aha, i fajna szutrowa droga zaczęła się zmieniać w baaaaaardzo podziurawiony asfalt, którym nawet endurakiem trudno się jechało, a już w ogóle, kiedy trzeba było się rozpędzić, bo nagle psy zaczęły gonić. Na szczęście udało się dojechać do miasteczka, wręcz w ostatniej chwili. Okazało się, że trafiliśmy do Baie Borsy, czyli rzut beretem od naszego kempingu. Po emocjonującym dniu miałam ochotę wziąć prysznic i iść spać, ale spotkała nas kolejna niespodzianka, czyli nowi sąsiedzi, w postaci chyba dwóch rumuńskich rodzin. Na małym placyku zrobiło się dość tłoczno i głośno. Poszliśmy spać chyba o 21., co było dobrym pomysłem, bo w nocy parę razy się budziłam z powodu rozmów, śmiechów w środku nocy.. No nic.. Jutro w końcu Farcul!
 
 
     
managa 
Pani Administartor


Wiek: 34
Dołączyła: 30 Sty 2011
Posty: 3704
Skąd: Siewierz
Wysłany: 2015-10-21, 11:09   

Dzień V

Budzimy się dość wcześnie, może o 6. Po równie marnym śniadaniu co dnia poprzedniego, odpaliliśmy maszyny i znowu na lekko (oj, jak dobrze się jeździ bez bagaży!) ruszyliśmy asfaltem na zachód, chcąc osiągnąć cel – Farcul (Farcau). Tym razem nie zamierzaliśmy skracać drogi przez góry, tylko objechać na około, przez Repede. Bodajże tankowaliśmy do pełna dnia poprzedniego, przed połoninami i stwierdziliśmy, że na pewno nam starczy benzyny, co oczywiście się potem na nas odbiło :P W końcu mieliśmy do pokonania 50km samym asfaltem, a potem około 20km po szutrach i połoninach, w jedną stronę. Dojechawszy do Repedei znajdujemy odpowiedni skręt, który od razu zaczyna się spokojnym skuterkiem. A ja, nauczona poprzednimi 4 dniami, tylko czekam, aż zacznie się stroma droga pełna kamieni. Po drodze mijamy mieszkańców z kosami i innymi narzędziami, idących w pola, pastwiska i co tam jeszcze. Gdy droga zaczyna robić się kręta, również ze dwie terenówki (w jednej chyba turyści). Jedzie się naprawdę spoko, nie tylko ze względu na łagodność drogi, ale również temperatury. Muszę dodać, że tego dnia byłam naprawdę zmęczona i jedyne o czym myślałam, to wjechać na połoniny i zjechać cała i zdrowa. Znowu przypominałam sobie tylko te wszystkie relacje z podjazdu pod Farcul, z tymi zdjęciami ze stromych podjazdów, ale jakoś tak z mniejszymi emocjami, zmęczenie wyssało je ze mnie. Spoglądałam czasem na nawigację z narysowanym śladem, jednak ta larkowska menda zaczęła się psuć w kulminacyjnym momencie, kiedy mieliśmy skręcić z tego przyjemnego szutru. Okazało się, że wszystkie moje obawy były bezpodstawne. Tylko na początku spotkaliśmy się ze skręcającym podjazdem z głęboką koleiną pośrodku z kamieniami, gałęziami i wszystkim złym, albo stromą ścianą, która była dużo lżejsza do wjazdu. Dalej droga biegła łagodnie ku górze i nie było w niej nic skomplikowanego. Odzyskałam siły i entuzjazm, zapominając o tych zdjęciach z Internetów. Kawałek dalej był jeszcze jeden gorszy podjazd z kamieniami, na którym spękałam pod koniec, bo mi podbiło przednie koło do góry, ale tak wszystko było super. I tak oto dojechaliśmy do przedsionka nieba, a dokładniej do jakiejś opuszczonej wioski/gospodarstwa, zbudowanego z poczerniałego drewna, a wszędzie wokół leżały mniejsze i większe głazy. Moja pierwsza myśl – opuszczona wioska po deszczu meteorytów 


Droga o zjeździe z szuterków


Tyle strachu o nic






Tam jedziemy

Jedziemy dalej, przez pewien czas po zielonej trawce, z której wystaje pełno kamieni, więc jadę trochę slalomem. Chwilę dalej po prawej stronie stoi ładna, nowa stodoła, a my jedziemy między stadem krów. Powoli wspinamy się ku górze. Fragmentami droga po grani jest bardzo dziurawa, krzywa, przecinają ją w różnych kierunkach „szpary”. A w oddali pojawia się pierwszy podjazd. Wygląda na ogromny i trudny do pokonania, ale okazuje się niczym trudnym. Wjeżdżamy na kolejny „stopień” tych pagórków (nie umiem się wysłowić), a przed nami dużo trudniejszy podjazd, będący serią, chyba 4, krótszych podjazdów. Zbocze jest wyjeżdżone w wiele różnych kolein, także mamy do wyboru strome, ale proste, lub łagodniejsze z zakrętami. Niestety podjazdy są ziemiste, a w górnej części ziemia jest bardzo luźna, wymieszana z kamieniami. Że tak powiem – dobrze, że było sucho, bo jakby tylko trochę popadało, to nawet świeże C02 by nam tu nie pomogły. Przed trzecim podjazdem zdygałam. Był dużo bardziej stromy i pokręcony, także ster oddałam Mateuszowi, a sama musiałam zapieprzać pieszo, co było odpowiednią karą, gdyż to zadanie do najprostszych nie należało :P Z kaskiem, aparatem, wodą, w buciorach, w pełnym słońcu, po luźnej nawierzchni; trochę trwało, zanim się wdrapałam na górze.. Ale było warto, co mam nadzieję, widać na zdjęciach ;)




Pierwszy podjazd połoninowy


A ramię powoli się rumieni*..


Opisywana wyżej seria podjazdów


W połowie ich drogi


Nawierzchnia i wystające głazy nie pomagają wcale w sprawnym wjeździe


Ale było warto 







Jest pięknie, widoki piękne, pogoda piękna, powietrze piękne. Żyć chwilą. Ale jedźmy dalej, może tam jest piękniej. Wjeżdżamy na grań, około. 1800 mnpm. Na początku jest spoko, ale szybko grań robi się bardzo wąska, po lewej i prawej stronie rozciąga się przepaść, a właściwie mniej lub bardziej strome trawiaste zbocze. Szybko przypominam sobie, że mam chyba lęk wysokości, także włączam pełne skupienie oraz niestety cała się spinam, a podczas jazdy moja uwaga zwrócona jest tylko na drodze, żebym przypadkiem z niej nie wypadła. W międzyczasie z trawy wyskakuje pies (na szczęście jest pokojowo nastawiony), to myślałam, że na zawał zejdę. Takie uroki lęku wysokości :/ Raz musiał mi Mateusz przejechać, kiedy to przede mną pojawił się kawałek drogi w dół, jeszcze do tego skręcający po drodze. Przynajmniej miałam wtedy czas na oglądanie widoków. No bo w końcu pojawił się on - Farcau.






W tle, po prawej stronie, świeci się Repedea


No to przerwa..




Nasza ścieżka szczytem




Z jednej strony sielska dolina..


A z drugiej strony – On, który patrzy.. czeka..

Droga zaczyna iść w dół, w kierunku sławnego jeziorka pod sławnego Farcula. Zatrzymujemy się na polance z widokiem na Niego. Idealny czas i miejsce na piknik z grzybową jako danie główne. Pod jeziorkiem gromadzi się spore stado owiec, parę psów i właściciele/pasterze. Doszliśmy do wniosku, że chyba mamy już mało benzyny :P W związku z tym, ale również z tłumów nagromadzonych przy jeziorku (od którego biegnie ścieżka w górę) postanowiliśmy odpuścić sobie w tym roku próby podjazdu na Faracu. Jak teraz myślę, to możliwe, że straciliśmy najlepszą ku temu okazję – podjazd był suchy (wilgotna trawa najczęściej eliminuje śmiałków), piękna pogoda, a jak się potem okazało, benzyny by nam bez problemu starczyło (no, chyba, że w razie niepowodzenia ktoś z nas by dachował). Ale trudno, następnym razem!  Póki co cieszyliśmy się chwilą, chińską zupką, słońcem, trawą, lekkim wiaterkiem, widokami. A razem z nami pasące się nieopodal konie.






I ten złowieszczo wystający szczyt..


Pocztówka na 5+






Ona na pewno miała na niego ochotę

Na początku tego odcinka pisałam, że w tym dniu chcę jak najszybciej wrócić cało do obozu. W chwili, kiedy postanowiliśmy wrócić, moje myśli krążyły tylko wokół tego wspaniałego miejsca, kiedy chciałam tu zostać. Rzeczywistość jednak była dużo surowsza i trzeba było jechać. W posiadanym przez nas tracku był odcinek prowadzący inną drogą, niż znowu po grani, po zboczu. Z racji moich lęków i wyobrażania sobie, jakby wyglądała moja jazda tamtą drogą, zaproponowałam spróbowanie tej drugiej drogi, żeby móc potem opowiadać, że jak się ma wybór, to żeby jej nie wybierać :P Początkowo droga była spoko, dwa ślady, ale chwilę potem zamieniła się w jeden wąski wydeptany ślad. Pojedyncza ścieżka głęboko wydeptana w trawie, czasami rozdzielała się na więcej śladów biegnących równolegle, ale nadal nie była to ścieżka, którą można było swobodnie jechać takimi klockami jak nasze. Po lewej stronie zbocze w górę, po drugiej stronie zboczę w dół. Wg mnie nie było tak źle, chociaż skupienie na wysokim poziomie. Był to objazd tych wielokrotnych stromych podjazdów na gorszą pogodę, który był przejezdny i nawet ciekawy, ale raczej na raz, następnym razem na pewno polecimy górą w obie strony ;-) Aha, nie polecam tej trasy przejeżdżać objuczonym motocyklem, szczególnie w boczne sakwy /kufry:P Powrót przebiegł gładko i za szybko. Z racji podejrzenia niskiego poziomu paliwa dostałam nakaz zjazdu na wyłączonym silniku. Było to ciekawe doświadczenie, szczególnie potem na szutrach. Przynajmniej można było wsłuchać się w tę otaczającą ciszę.


Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia na końcu tej drogi, kiedy Mateo stał na końcu tej drogi, a za nim rozpościerał się krajobraz gór.. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi.




Minus tej długo utrzymującej się suszy – żółta trawa..


Opisywany wyżej „straszny” podjazd, tym razem w dół



*Zdjęcie kurtki w ten upalny dzień to było błogosławieństwo dla ciała. W czasie powrotu okazało się, że prawe ramię mam całkowicie spalone. Przez chłodny wiaterek w górach całkowicie zapomina się o prażącym słońcu, a przecież jest się bliżej do niego o te półtora tysiąca metrów.. :-)
 
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group
Strona wygenerowana w 0,05 sekundy. Zapytań do SQL: 12