Honda NX 650 Dominator

PODRÓŻE MAŁE I DUŻE - Tour wokół polski dominatorem i komarkiem

Qwet - 2020-07-07, 08:20
: Temat postu: Tour wokół polski dominatorem i komarkiem
Po zimie i wiośnie przygotowań przyszedł czas na rozpoczęcie podróży. Początkowo celem miała być Norwegia, ale masza raptem zorientowała się, że bez prawa jazdy nie może jeździć w innych krajach nawet 50-tką. W związku z tym chcemy zrobić sobie tour wokół Polski, wzdłuż granic, od morza do morza. Jest to nasza pierwsza wyprawa gdzie ja i masza będziemy jechać na osobnych moto. Fotki naszych maszyn w załącznikach.

Temat o przygotowaniach dominatora:
http://hondadominator.pl/viewtopic.php?t=4509

Temat o przygotowaniach "komarka":
http://hondadominator.pl/viewtopic.php?t=4768

I mały filmik na którym widać obie nasze maszyny:
https://youtu.be/Rr4zNlF3k0E

Mimo doprowadzenia "komarka" do całkiem dobrego stanu technicznego, prawdopodobieństwo fuckup'u jest duże, więc konieczne jest zabranie ze sobą zestawu części zamiennych do "komarka":
- tłok z pierścieniami i sworzniem
- cylinder
- króciec do cylindra bez membrany
- kompletny zestaw naprawczy do gaźnika
- gaźniki różne (dwa czeskie, dwa od kosiarek)
- wężyki i opaski zaciskowe
- kranik paliwa
- linka gazu
- linka sprzęgła
- linka hamulca
- tarcze sprzęgła
- łańcuszek sprzęgła
- popychacze sprzęgła
- zębatki zdawcze różne rozmiary
- łożyska różne
- simmeringi oringi uszczelki
- silikon do uszczelniania silnika
- cewki magneta
- platynki komplet
- drugi moduł zapłonowy DIY
- cewka zapłonowa
- kabel wysokiego napięcia
- fajka
- świece różne
- łańcuch napędowy
- dętki przód tył
- jedna nowa opona
- zapasowe lusterko
- przewody różne
- włączniki różne
- bezpieczniki różne
- żarówka główna BA20D
- 4 litry oleju Motul 710

Bierzemy również części zapasowe do dominatora:
- moduł CDI
- przekaźnik rozrusznika
- regulator napięcia
- czujnik położenia wału
- cewka zapłonowa
- zestaw naprawczy gaźnika
- klocki hamulcowe
- klamki sprzęgła - 2 sztuki
- klamki hamulca - 2 sztuki
- żarówki
- 2,5 litra oleju 10W50
- świeca zapłonowa
- linka sprzęgła
- linka gazu
- dętki przód i tył

Do tego zestaw narzędzi:
- klucze 8, 10, 12, 13, 14, 17
- klucz nastawny
- zestaw imbusów
- wkrętak krzyżowy duży
- wkrętak krzyżowy mały
- wkrętak płaski duży
- wkrętak płaski mały
- kombinerki
- obcinaczki
- nożyk
- trytrytki małe
- trytrytki duże
- szara taśma naprawcza
- zestaw ścierek i ręczników jednorazowych
- środki czyszczące m.in. benzyna, alkohol
- smary MoS2, silikonowy, do filtrów, do łańcucha
- kleje m.in. cyjanoakrylowy, anaerobowy
- papier ścierny
- piła do metalu
- zestaw nasadek i bitów do grzechotek
- pompka rowerowa
- miernik kieszonkowy
- pilniki
- wiertła
- wiertarka na 12V
- dremelek na 12V
- lutownica na 12V
- akumulator 12V
- schematy elektryczne
- linka holownicza elastyczna z żółtą chorągiewką :)

Poza tym oczywiście wyposażenie wyprawowe:
- dodatkowy 5-litrowy kanister na benzynę
- łańcuch antykradzieżowy oxford z ogniwami fi10
- namiot
- kurtki przeciwdeszczowe
- rollbag 85l wypchany ciuchami
- torebka nerka na dokumenty tzw. niezajebka
- powerbank Xiaomi 2C 20000mAh
- ładowarka USB z 12V
- ładowarka akumulatora 12V zasilana z USB
- konserwy turystyczne różne 40 puszek 300g

Ruszamy 10 lipca, życzcie nam powodzenia ;)
Raviking - 2020-07-07, 22:11
:
Tak jak pisałem.
w okolicach Wrocławia zapraszam do siebie.
GSM 505044743/Rafał
Elza - 2020-07-08, 21:38
:
Powodzenia!!!
Qwet - 2020-07-09, 09:35
:
Dzięki :)

Raviking bardzo prawdopodobne że będziemy przejeżdżać niedaleko wrocławia, chętnie wpadniemy ;)

Z noclegiem to zasadniczo wystarczy nam mały fragment posesji - nocujemy głównie w namiocie, a rozbijając się na dziko w polsce można dostać mandat. Także zawsze chętnie skorzystamy z każdego podwórka :)
Łysy - 2020-07-09, 10:24
:
Qwet, W sumie jestem blisko Rava Ale jakbyś był koło Legnicy Chojnowa to mogę was odprowadzić Ogarem 205:) Lub udostępnić plac noclegowy:) W razie czego to: 692 523 sześć 89
Elza - 2020-07-12, 16:09
:
A jak chcecie na dziko nad morzem, to polecam tu: https://maps.app.goo.gl/83khZNb2wGtq4gKy7
dario9z - 2020-07-13, 08:22
:
Qwet, jakbyś odwiedzał lubelszczyznę, a konkretnie Zamość (notabene piekna starówka), to zapraszam do siebie, miejsce się znajdzie.
Qwet - 2020-07-13, 21:39
:
Bardzo dziękujemy za propozycje, w razie czego będziemy dzwonić ;)

A teraz wyprawa

Część 1
Nie powiem żebym był bardzo podekscytowany, albowiem polska to troche słabo egzotyczny kraj. Masza wykazuje podobne odczucia, w młodości zbyt dużo jeździła po polsce. Mimo wszystko ruszamy w droge, kierunek mazury. Po wyjechaniu z domu, już po godzinie jawka sie popsuła, a konkretnie przełącznik kierunkowskazów, także staliśmy na poboczu i czyściłem styki papierem ściernym. Dalej już bez komplikacji, jakieś 300km, tankowanie mieszanie oleju motul 710 do benzyny, w końcu dojechaliśmy na pierwszy nocleg - pole namiotowe w ruciane-nidy nad jeziorkiem. Wieczorem wiadomo, szamka piwko, rozbijanie namiotu, śpiwory i zasadniczo do spanka. Następny dzień już pierwszy cel - wilczy szaniec. Jednak mimo że zawsze mamy jakiś cel masza wypatruje ciekawych rzeczy po drodze i czasem zjeżdżamy z głównej drogi pooglądać co tam jest ciekawego, jakieś głazowiska czy punkty widokowe, różne, albowiem nic nas nie goni. Do szańca generalnie droga też bez komplikacji. Po szwabskich ruinach chodziliśmy 2 godziny, masza oglądała kamienie a ja wraki silników lotniczych i czołgowych, przechadzki po bunkrach itp. Zrobiło sie popołudnie, tankowanie do full i w drogę, kierunek suwałki. W ogóle to masza chyba doznaje przebudzenia - raz że praktycznie cały czas idzie Vmax-em gdzie tylko się da 60-70km/h non stop, to jeszcze robi zakręty ze znacznie większą prędkością niż kiedyś, nierzadko zostawiając iskry z przycierającej stopki centralnej, tak że teraz przez interkom częściej pojawiają się hasła "nie przeszarżuj" zamiast "ślimoooza". Postęp jest wyraźny, jeśli chodzi o technikę jazdy z trochę większą szybkością. No ale wracając. W drodze na suwałki popadało, zrobiło się zimno i wilgotno, masza nie mogła już wytrzymać i zarządziła na nocleg w Olecku. Po dotarciu do miejscowości zorientowałem się że gdzieś wypadły mi klucze do kłódek. Masakra rzeźnia no debil no, jak mogłem zgubić klucze, co teraz, jak wyjmiemy nasze rzeczy? Mógłbym przeciąć, ale piła do metalu jest, a jakże - w kufrach. Masza szybko bo zaraz ci padnie telefon, szukaj pola namiotowego. Na miejscu po wykupieniu noclegu dogadaliśmy się z właścicielką że wezwie faceta ze szlifierką kątową (w ogóle w niedziele o 22giej, heh). Rzeczywiście przyszedł gość z 2000W boszem i poprzecinał nam wszystkie kłódki w jakiąś minutę i 20 sekund... przerażające... No ale dobra, kufry otwarte, są powerbanki, pasta do zębów, maść na ból dupy heh, żyjemy :) Po rozłożeniu namiotu kazałem maszy poszukać najbliższą kastorame, okazało się że jesteśmy akurat niedaleko miasta Ełk gdzie takowa się znajduje. Troche w nocy był stres, no bo co, kufry otwarte, ktoś mógłby ukraść zawartość (części do jawki heh) ale nic takiego sie nie stało. Następnego dnia śniadanko, składanie wszystkiego do kupy, kufry na trytke żeby sie nie otwarły i jedziemy, kierunek wiadomo. Na miejscu dla maszy kawa, a dla mnie nowe kłódki dobrane rozmiarem do kształtu skobli na kufrach, to znaczy mniej więcej, bo i tak nie obyło się bez pilnika. Po ogarnięciu wszystkich kłódek stres opadł, dalej jechaliśmy już na spokojnie. Mieliśmy osiągnąć wigierski park narodowy, a wywiało nas do biebrzańskiego, a konkretnie do miejscowości Goniądz, gdzie mamy wykupione 2 noclegi na polu namiotowym. Do końca dnia łaziliśmy po chaszczach patrzeć na bobry ale i tak maszy alkoholizm wziął górę i skończyliśmy z piwem na ambonce widokowej w środku parku narodowego. W międzyczasie korzystając z tak pięknych okoliczności przyrody zabrałem sie w końcu za pisanie relacji. Jutro z rana ruszamy w jeszcze głębsze krzaczory może tym razem przyczaimy jakiegoś łosia, życzcie szczęścia.

Mamy tutaj tragiczną jakość łącza i nie jestem w stanie przepchnąć wszystkich fimów, dlatego wrzucę tylko jeden z trasy:
https://youtu.be/EQ6JW3q_M8E

a zdjęcia poniżej.
Kubeko - 2020-07-13, 22:09
:
Ale z tą jawką to lekkie przegięcie! Uważajcie na fotoradary!!! :-)
Qwet - 2020-07-14, 17:55
:
Kubeko no no faktycznie po tych wszystkich modyfikacjach z jawki zrobił się DZIK, za każdym razem jak przekracza 7000obr/min aż krzyczy "dajcie mi przeciwnika!" :)

Skonwertowałem filmy do rozmiaru 360p i teraz w miarę to poszło.

Kolejne filmy z trasy:
https://youtu.be/qg6kytlsYhM
https://youtu.be/eJszMgIh84k

A tutaj filmiki z telefonu:
https://youtu.be/vOLGN_i5vms
https://youtu.be/P74yz7JrtgE
https://youtu.be/HTZ5EsXOpBo
https://youtu.be/DdNmSgcUJ7I
https://youtu.be/yLX_LKKuOkU
https://youtu.be/dNA5nEv4GAs
https://youtu.be/b43UE6x0TQs
https://youtu.be/Q8IvDXQH9U4
https://youtu.be/5DOG4DBxewQ
Qwet - 2020-07-15, 23:06
:
Część 2
Tak jak mówiłem, z rańca ruszyliśmy w głębsze krzaczory. To był dzień totalnie bez moto, także mogliśmy sobie pozwolić na małe chlanko. Przeszliśmy ponad 20 kilometrów gęstym podmokłym lasem, przez chaszcze i głębokie koleiny pełne błota. Masza liczyła że zobaczy bobry albo łoszaki ale przez tyle godzin łażenia zobaczyliśmy zaledwie jedną sarnę, dzikiego węża, trochę ptactwa i miliardy komarów. Było dość ciepło ale i tak ubraliśmy się w kurtki z kapturami żeby ochronić się przed chmurami komarów. Pod koniec dnia cali pokłuci wracając zahaczyliśmy sklepik i kupiliśmy dezodorant off czy coś takiego i się obsikaliśmy, chmury komarów od razu zniknęły a pojedyncze osobniki odbijały się jakby od pola siłowego, no super sprawa. Wieczorem piwko przy zachodzie słońca (a tak konkretnie to 6), obróbka i wrzucanie filmów do sieci, prysznic (pierwszy od dwóch dni) i do spanka. Komarów jest serio jakieś zatrzęsienie, bo zanim wszedłem do namiotu gdzie masza już przysypiała zauważyłem nad namiotem pionowy 20-metrowy słup z komarów, tak gęsty że było aż słychać ich brzęczenie - dźwięk podobny do jadącego w oddali z dużą prędkością pociągu. Jest filmik. Rano wstałem wyjątkowo wcześniej niż masza, aż była zaskoczona. Pakowanko, śniadanko i wybieranie na mapie kolejnych celów, tym razem w okolicach Białegostoku. Po drodze nie było żadnej stacji benzynowej a jawka od dłuższego czasu na oparach, w końcu zdechła całkiem gdzieś w środku pola. Przewidziałem takie sytuacje i zamocowałem na jednym z kufrów kanister 5-litrowy na mieszankę benzyny z olejem do dwusuwa. Szybkie przepompowanie do jawki i możemy jechać dalej. W końcu osiągnęliśmy pierwszy cel - podlaskie muzeum kultury ludowej. Poza starymi ruderami była też instalacja do produkcji bimbru, a że hobbystycznie zajmuję się tematem, spędziłem przy niej najwięcej czasu. W międzyczasie masza weszła na booking wykryła tani hostel właśnie w Białymstoku, to od razu zabukowaliśmy i po 30 minutach już wnosiliśmy rzeczy do pokoju. Ale to nie czas na korzystanie z luksusów hostelu, trzeba w miasto! Punkt pierwszy to pałac branickich. Generalnie obeszliśmy miasto wzdłuż "szlaku różnorodności kulturowej". W międzyczasie skoczyliśmy na szamę do lokalu "BABKA" i zamówiliśmy lokalne żarełko - rosół z pielmieni, babkę ziemniaczaną z boczkiem i grzybami i schabowego z kością po podlasku. Według mnie żarełko beretu nie zerwało, ale masza mówi że bardzo smaczne, ale najważniejsze że lokalne :) Generalnie wszystko poza żarełkiem nie wymagało uiszczenia, dzień w Białymstoku spędziliśmy dość ekonomicznie. Wspomnę tutaj, że masza prowadzi księgowość i liczy wszystkie wydatki, bo dostała zadanie zmieścić się w 200zł dziennie ze wszystkim i na razie idzie jej świetnie, mimo nieprzewidzianego wydatku na komplet kłódek jesteśmy zawsze na plusie. W ogóle tu na podlasiu pełno jest starych wiejskich bab co sprzedają różne owoce w pojemniczkach po jogurtach, masza zawsze u nich kupuje wiaderko i zjada. Zauważyliśmy że im bardziej parchata i im mniej ma zębów tym smaczniejsze owoce. Że też ich urząd skarbowy nie ścignie, bo działalności gospodarczej to one nie mają. Ale wracając, w pewnym momencie weszliśmy na chwilę w zaułek żuli, takie mini krzaki z rozrzuconymi puszkami piwa i po chwili zaczepił nas łysy dresiarz. Myślałem że trzeba będzie się prać, ale gość po prostu zaczął opowiadać o mogiłach, pomnikach i przedwojennej historii miasta, jak jakiś nauczyciel historii. Dobry jest. Z podziękowaniami ruszyliśmy w stronę miejsc które polecał - przedwojenne cmentarze i pomniki. Wieczorem przed powrotem do domu zahaczyliśmy o lupeks po lepsze buty "trekkingowe" dla mnie, poprzednie od ciągłego offroadu doznały dekapitacji podeszwy. Nie zabrakło również wizyty w monopolowym po piwa dla maszy. W domu po całym dniu łażenia w końcu zażywamy luksusów hostelu, a ja wykorzysuję wolną chwilę na pisanie do was i wrzucanie filmów. Zaraz idziemy się kąpać i spać, gdyż jutro przed nami szlak tatarski! :)

Filmy z trasy:
https://youtu.be/kCmP0mgfPt0

Filmy z telefonu:
https://youtu.be/OSQanbt7gBI
https://youtu.be/AmwkqKeDlp0
https://youtu.be/_BGZiYqn7OI
https://youtu.be/S97imtzMRpw
https://youtu.be/nJBwUjG5Qmo

A zdjęcia w załącznikach.
Kubeko - 2020-07-15, 23:16
:
http://hondadominator.pl/...s/t_007_600.jpg
Czy tak wygląda siedziba ducha puszczy?

https://bialystoksubiektywnie.com/wp-content/uploads/2018/05/Bialystok-subiektywnie-blog-o-podlasiu-bimber-6.jpeg

normalnie podobne jak dwie krople wódki. :-)
Qwet - 2020-07-18, 01:01
:
Kubeko tak, właśnie tak wygląda fabryka "księżycówki" :) większość współcześnie używanych maszyn wygląda bardzo podobnie.

Część 3
Super jest się wyspać w wielogwiazdkowym hostelu. Rano mogliśmy jak człowiek wypić kawe i na spokojnie wyznaczyć trasę szlakiem tatarskim, z obliczeń wyszło ponad 200km. Dobra graty na moto i jedziemy. Przed opuszczeniem Białegostoku grubsze tankowanie - jawke, kanister 5l i dominatora. Objechaliśmy różne miejsca: muzeum w Sokolnikach, meczet w Bohenikach, wiatraki w Malawiczach górnych i długi kawał szlaku do supraśla. Ostatnia droga była leśna, a że w krzokach siedziała straż graniczna, puścili się za nami na sygnale. Maszy aż się ręce trzęsły jak się zatrzymała, myślała że zaraz bedzie zakuta w kajdanki, wiadomo - pierwsza kontrola. Panom bardzo spodobała się jawka, po 20 minutach czynności puścili nas dalej a nawet wskazali kierunek. Droga z biegiem czasu zaczęła robić się coraz bardziej offroadowa - miękie błoto, kałuże na szerokość drogi, generalnie tańczyliśmy bokami. Włączałem kamerkę, ale film się nie nagrał, strasznie żałuję bo byłby najciekawszy ze wszystkich. Masza świetnie dawała radę, jak się zakopała w błocie to zawsze sama umiała wybrnąć. Mi raz się zdarzyło utknąć, postawiło mi dominatora wpoprzek drogi i tył zamulił się w błocie. Sporo się napociłem jakoś go wypchnąć, jeszcze z tymi wszystkimi bagażami, ale w końcu się udało. Dotarliśmy do supraśla i zaczeło lać, to wstąpiliśmy do restaucji "Tatarynka" i zamówiliśmy lokalne przysmaki: kołduny, fyrsztyk, sebzeli. Znowu nie zrywało beretu, ale maszy i tak smakowało. Deszcz padał i padał, z restauracji przeszliśmy do biedry po drugiej stronie ulicy kupiliśmy jeszcze różne ciastka i zalogowaliśmy się między jednymi a drugimi drzwiami automatycznymi żeby pozostawać pod dachem, podjadaliśmy ciasteczka patrząc na deszcz. Sprawdziłem pogode że bedzie tak szczać do wieczora więc masza stwierdziła nie czekamy tylko jedziemy na hama w pełnym deszczu. Masakra była jakaś, już po 10 minutach kurtka mi przemokła, ekran dotykowy w nawigacji przestał reagować, zaczęły się same włączać losowe funkcje, na koniec przestał się ładować i padł. Więc tak sobie radośnie jedziemy w ścianie deszczu po ciemku i bez nawigacji. Maszy jak zimno było to już nawet nie wspomne. Jakimś cudem wywiało nas w okolice Białowieży, zmoczeni jak bobry, masza stwierdziła żaden namiot w takich warunkach i znaleźliśmy hostel gdzieś w lesie, taka swojska chatka z pokojami. Masza porozwijała wszystko co sie dało po całym pokoju do suszenia, a ja w międzyczasie naprawiałem telefon i pisałem relacje dla was. Rano okazało się że prawie nic nie wyschło, nawet skarpety, nie mówiąc już o butach. Poza tym musiałem w jawce co nieco poprzypinać trytytkami bo się w deszczu poobrywało. Dobra ubraliśmy się i pojechaliśmy. Masza zmusiła mnie do muzeum przyrodniczego w Białowieży, jakiegoś skansena, małe zoo i szlak żebra żubra po drodze. Generalnie Białowieża to mała wioska otoczona ze wszystkich stron dzikimi haszczami pełnymi komarów. Masze na szczęście tak rozbolały nogi że już nie chciała chodzić i w końcu pojechaliśmy na pizze - pierwsze pożądne żarcie od wyjazdu z bydgoszczy - najtańsze, najsmaczniejsze i najbardziej sycące. Masza oczywiście smutna że to nie lokalne przysmaki, no ale raz w końcu zrobiła coś dla mnie. Po jedzeniu przemieszczaliśmy się dalej "pod groźbą deszczu", bo w oddali słychać było grzmienie burzy. Zahaczyliśmy po drodze park miniatur, jest filmik. Niedługo po opuszczeniu hajnówki skończyło się w jawce paliwo i musiałem przetankować z kanistra, pare minut i jedziemy dalej, paliwo pouzupełniamy jutro. Na szczęście udało nam się uciec przed deszczem na południowy zachód w kierunku sokołowa podlaskiego gdzie mieszka maszy kuzynka. W ogóle to Masza bardzo fajną rodzinę. Teraz jak dziewczyny gadajo, pokazują sobie fotki, ja w tym czasie obrabiam i wrzucam zdjęcia.

Gopro z trasy:
https://youtu.be/bByIXHDk2gw
https://youtu.be/B-tGrdKB-QE
https://youtu.be/eM8DUT94ft0

Jakieś filmy z telefonu:
https://youtu.be/dUhnb5vXhKE
https://youtu.be/pXb8md7qMwI
https://youtu.be/KuE4oOc6WOc

A zdjęcia w załącznikach.
Qwet - 2020-07-18, 21:23
:
Część 4
Rano masza jeszcze siedziała z kuzynostwem pijąc kawę a ja w tym czasie zabrałem się za obsługi technicze moturków. Przede wszystkim korekta naciągu i smarowanie łańcuchów, ale też korekta wyprzedzenia zapłonu w komarku - krzywka wykonuje miliony obrotów, ślizgacz przerywacza się wyciera i zapłon się opóźnia, także po korekcie na właściwe komarek odzyskał trochę mocy. Przy okazji jeszcze trochę podniosłem tył dominatora bo z tymi wszystkimi bagażami był straszny lowrider. Spakowaliśmy się podziękowaliśmy za gościnę i pojechaliśmy, pierwszy cel - Węgrów obejrzeć kilka zabytków, a przy okazji skoczyliśmy do marketu topaz po małą przekąskę. Następny cel - Liw i zamek, masza nastrzelała sporo fotek. Po drodze zajechaliśmy jeszcze na świętą górę w Jarnicach, ledwo kilkadziesiąt metrów wysokości ale już widnokrążek był dobry. Na szczycie wypiliśmy browarka 0,0% i dalej już kierunek do cioteczki maszy - Siedlce. Po drodze niedaleko kotunia zaskoczył nas offroad - ponad 2 kilometry drogi z piasku typu plaża, masza totalnie tańczyła bokami, spaliła też trochę sprzęgła, ale dała radę :) jest filmik z kawałka offroadu. Cioteczka maszy przyjęła nas wszystkim czym miała, masza wiadomo pogaduchy herbatka szama piwko pokazywanie zdjęć. Ja skorzystałem w tym czasie z okazji i zabrałem się za kolejną część relacji. Zostaniemy tu pewnie dwie noce, jutro postaramy się obejrzeć co ciekawsze miejsca tu w okolicy.

Filmy Gopro z trasy:
https://youtu.be/AevlkoiakDE

Jakieś filmy z telefonu:
https://youtu.be/e7QBS1xwRus

A zdjęcia w załącznikach.
Kubeko - 2020-07-18, 23:23
:
Qwet, ap ropo ,,straszny lowrider'' jak patrze na fote: hondadominator.pl/download.php?id=8020
nasuwa mi się pytanie: czy nie czujesz smrodu spalonej gumy podczas jazdy?
Sprawdź wewnętrzną część tylnego błotnika, czy przypadkiem tylna opona nie pali się o błotnik...
Patrze na te dwa kontenery morskie :-) co powiesiłeś zamiast kufrów i powiem że to całkiem możliwe!
Kiedyś wybrałem się na Kłodzką z trzema kuframi, tak Dominatorem :-) i czułem smród spalonej gumy podczas jazdy, przy dobiciach, na nierównościach tylna opona gumowała błotnik. :shock:
Qwet - 2020-07-19, 18:35
:
Jak to napisałeś aż poszedłem sprawdzić błotnik, ale ani na oponie ani na błotniku ani śladu palenia, zwłaszcza teraz jak podniosłem tył.

Część 5
Spaliśmy znów w luksusie, więc rano pełni energii pojechaliśmy moturkami, najpierw z powrotem do kotunia zapalić znicza maszy babci, a przy okazji skoczyliśmy na górę "diabelec" czyli ulubioną piaskownicę w dzieciństwie maszy. Następnie do miejscowości Drohiczyn obejrzeć wystawę starych motocykli. Były zabytki amerykańskie, niemieckie, francuskie, czeskie, polskie a nawet azjatyckie. Jest filmik. Masza tylko żałuje że nie było kubka z jawą 50 ale i tak warto było. po drodze masza skierowała nas na jakiś zamek w miejscowości Korczew, ten oglądała ponad godzinę. Po drodze tankowanko benzyny do dominatora i mieszanki 1:40 do jawy i powrót do Siedlc. Na miejscu odwiedziliśmy jeszcze m.in. pałac ogińskich. Potem już powrót do maszy ciotki, która po raz kolejny zaserwowała nam pyszny obiad. Resztę wieczoru masza pogaduchy z cioteczką, a ja znów skorzystałem z okazji żeby zrobić kolejną część relacji. Jutro już jedziemy dalej na południe, w okolice Lublina. Teraz wracamy już w tryb spania w namiocie, więc kolejna część będzie zapewne dopiero za pare dni.

Jakieś filmy z telefonu:
https://youtu.be/04laCTv6iFw
https://youtu.be/_BaInh1XJP4

A zdjęcia w załącznikach.
Qwet - 2020-07-19, 19:10
:
A tutaj bonus - filmik jak odjeżdżaliśmy z podwórka kuzynki maszy :)
https://youtu.be/x0uLnGHKFeI
Qwet - 2020-07-20, 20:23
:
Część 6
Po komfortowo przespanej nocy kolejne ostatnie już luksusowe śniadanko u cioci maszy, pakowanie gratów na moto i w drogę, pierwszy cel - Puławy i pałac czartoryskich, a obok muzeum. Po drodze znowu trafiliśmy na cholerne deszcze. Masza oglądała, porobiła fotki, wiadomo. W ogóle to jest jakaś totalna plaga komarów, jak gdzieś idziemy to zawsze ciągnie się za nami mega chmura komarów, nie można usiąść na 10 sekund bo momentalnie dostajesz 50 igieł w ręce, nogi, odbyt, szyje, twarz itp. Serio to co sie dzieje jest totalnie chore. I oświadczam że BROS przeciw komarom i osom gówno daje, wypsikaliśmy całą butle a i tak siadają i żrą. Kupimy i przetestujemy może inne środki. Tutaj na ścianie wschodniej popularne są sklepy TOPAZ albo arhelan, takie zupełnie niespotykane w naszych rejonach. Po południu dojechaliśmy do kazimierza dolnego, fajne miasteczko, takie pagórkowe i klifowe. Zrobiliśmy sporo zdjęć z różnych pagórków. Pod wieczór weszliśmy jeszcze do sklepu i wyposażyliśmy się w zestaw przetrwaniowy. Rozstawiliśmy się pod namiotem z dymiącymi kadzidłami, wysmarowani maściami i sprejami w końcu mogliśmy na spokojnie otworzyć piwko. Swoją drogą fajne piwko, z manufaktury jagiełło, piwo kazimierskie różnych smaków, za 5zł a smakowało prawie jak kraft. Nadal jakieś najbardziej samobójcze komarze osobniki przebijały wszystkie bariery ochronne i przysysały się w skrawkach gdzie było najmniej siknięte, to na bieżąco dosikiwaliśmy offem te miejsca. Tak nam minął wieczór, na walce ze złośliwym owadem przy piwku. Niestety niezbyt długo nacieszyliśmy się świeżym powietrzem, albowiem szybko zerwała się wichura i rozpętała burza, musieliśmy wręcz wrzucać graty do namiotu i zamykać. Jak byliśmy w namiocie czuliśmy jak się cały przechyla od wiatru to się rozłożyliśmy w rogach tak żeby stabilizowały konstrukcję. Przed spaniem masza piwko i podcasty kryminalne (interesuje sie no co) a ja znowu robiłem relacje dla was. BTW udało mi sie wysłać tą część wprost z namiotu, bo w przeciwieństwie do wypraw zagranicznych, tym razem w polsce mamy internet mobilny, a w laptopie jest bateria która trzyma cokolwiek dłużej niż 2 minuty heh. Także dałem radę, no :)

Jakieś filmy z telefonu:
https://youtu.be/bobTDM74C5k
https://youtu.be/xYVSDKaKBEg
https://youtu.be/zELZ4n4sNb8
https://youtu.be/USD38tI-ZtI

A zdjęcia w załącznikach.
Dzikson - 2020-07-21, 08:19
:
Qwet napisał/a:
A tutaj bonus - filmik jak odjeżdżaliśmy z podwórka kuzynki maszy :)
https://youtu.be/x0uLnGHKFeI


Zuch dziewczyna z Maszy, że motur na kopajkę! Ech chce się jechać, jak patrzę na Twoją relację Quwet, niech no motur stanie na nogi. Szerokości!
Qwet - 2020-07-21, 21:05
:
Maszy zrobiło się miło jak to przeczytała. Chociaż to tylko 50ccm i kopie się dość łatwo w sumie. A co z twoim moto, coś z silnikiem? Życze jak najszybszego powrotu do zdrowia!

Część 7
Spanie w namiocie nie jest takie złe, nawet mimo burzy w nocy w miarę się wyspaliśmy. Rano bułka z konserwą gulasz angielski (nasz ulubiony), pakowanie na motur i jedziemy. Przed opuszczeniem mieścinki byliśmy jeszcze na zamku kazimierskim i baszcie na lokalnym szczycie pagórków, masza fotki itp, goferki w kurorcie. Następnie kierunek Lublin, obejrzeć miasto i okolice. Mimo komarka i marnego Vmax-a te 50km szybko minęło. Hostele są tutaj tanie więc zabukowaliśmy coś na obrzeżach miasta i pojechaliśmy oglądać zabytki. Widzieliśmy zamek lubelski, obeszliśmy stary rynek, cmentarz żydoski, są fotki. Postawiliśmy moto w lekko niedozwolonym miejscu ale przynajmniej mieliśmy wszędzie blisko. Potem pojechaliśmy obejrzeć majdanek - takie ausschwitz gdzie niemce zarzynali żydów. Najdłużej przebywałem w komorze spalania, a z kolei masza nie mogła zdzierżyć i wyszła jak najszybciej, dlatego nie ma zdjęć ze środka. Wieczorem poszliśmy do kebaberni scarpa, świetny kebap prawie tak dobry jak przeciętne w turcji, polecam. Pod kebabernią spotkaliśmy przefajnego gościa o imieniu Tomek, z Chełma, zajechał nową afryką i był zainteresowany naszym sprzętęm. Opowiedział nam też o swoim mieście i polecił miejsca do zobaczenia, także znamy już cel na kolejny dzień :) w ogóle super jest to że możemy sobie tak spontanicznie decydować gdzie w danym momencie sie skierujemy, że nic nas nie goni. Zaczęło się ściemniać, wróciliśmy do hostelu, obejrzeliśmy jeden film przy piwku i w zasadzie idziemy spać.

Zdjęcia w załącznikach.
Qwet - 2020-07-23, 20:36
:
Część 8
Po raz pierwszy na śniadanie chapnęliśmy niezdrową rzecz - zupki chińskie, i to tylko dlatego że zajmowały miejsce w rollbagu. Wyjazd spod hostelu jakoś przed 10-tą, stacia benzynowa i na Chełm. Pierwszy cel to kopalnia kredy, godzina chodzenia pod ziemią, zimno i wilgotno. Poszliśmy też na polecony przez tomka kebap, "Rywoj" przy ul. Ks. J. Popiełuszki, bardzo zacny smakowy kiebap choć nie tak duży jak w "skarpa" w Lublinie. Oglądaliśmy też zamek romanowiczów ale w sumie cienki był. Odwiedziliśmy co chcieliśmy, więc w sumie pojechaliśmy dalej. Droga zaczyna się robić już lekko górzysta, masza macha biegami między 2 a 3. Wpadliśmy na chwilę do zamościa obejrzeć rynek, posiedzieliśmy trochę w kafejce i ruszyliśmy dalej na południe. Zaczynają się coraz większe zjazdy i podjazdy, zwłaszcza za Przemyślem masza musiała wręcz zrzucać na 1 bieg bo na 2 komarek już też zdychał. Jechaliśmy na południe, zrobiliśmy jeszcze jedno tankowanie po drodze. Było już długo po zmroku jak znaleźliśmy pole namiotowe w jakiejś Kalwarii Pacławskiej między Ustrzykami a Przemyślem. Tak daleko od cywilizacji i źródeł światła pierwszy raz zobaczyliśmy tak ciemne i gwieździste niebo. Było wyraźnie widać też drogę mleczną. Zjedliśmy puszkę konserwy turystycznej i położyliśmy się spać troszke po północy. Rano ukazał nam się wspaniały widok. Masza zaczęła nawet teksty "ty... ale w polsce to też może być ładnie" albo "ja to aż bym mogła tu zamieszkać...". Zebraliśmy się i ruszyliśmy do ustrzyków dolnych. Droga górzysta, kręta, uphille downhille masza redukowała nawet do 1 biegu. Fojechaliśmy do ustrzyków, zjedliśmy znów bardzo dobry kebap (chyba po prostu lubimy kieby) i odwiedziliśmy lokalne muzeum przyrodnicze. Około 13stej znów ruszyliśmy w trasę, w celu objechania wielkiej pętli bieszczadzkiej. Po kilkunastu kilometrach ciągłego uphilla i piłowania 1 i 2 biegu zrobiliśmy przerwę na ostudzenie komarka. Dominator nie wymagał, bo osiągał zaledwie 115 stopni i to bez chłodnicy oleju. W dalszej drodze raz zdarzył się przypadek że komarek zaczął zdychać nawet na 1 biegu ale na szczęście dotarł do wypłaszczenia żeby nabrać troszkę prędkości. Trzeba przyznać że bieszczady totalnie poczochrały jawkę. Ale jestem zaskoczony że tłok się nie zatarł, jednak warto było wydać 70zł na porządny silumin AK20 niż 5zł na chiński przetop z puszek piwa. Kilka razy podczas postojów po drodze zatrzymywali się inni motocykliści popatrzeć na jawke i pogratulować maszy odwagi. Masza podczas postojów studzących silnik strzelała też sporo fotek, także chyba wyślę je w dwóch częściach. Z kolei ja po drodze nagrałem pare filmów. Bieszczady są fajne, nie jakieś wysokie ale i tak jest na co popatrzeć. Wracając z pętli podjechaliśmy też nad jezioro w Solinie, bardzo ładne, masza szczelała fotki. Wieczorem dotarliśmy do hostelu w jakiejś średniej wsi o nazwie Średnia wieś. Rozpakowaliśmy się, masza pod prysznic, a ja w końcu zabrałem się za relację i oto jest - kolejna część :)

Filmy Gopro z trasy:
https://youtu.be/cXMMMQLPXD4
https://youtu.be/tA8vYir4vuI
https://youtu.be/o1c_moLHVq0
https://youtu.be/U-rQ4QBHXfA
https://youtu.be/EzusPQSd8lM
https://youtu.be/RNf_fVVSMCM
https://youtu.be/IfXk_xQ-k8I
https://youtu.be/02HprLlMrq8

A zdjęcia w załącznikach.
Qwet - 2020-07-23, 20:38
:
Zdjęcia c.d.
Qwet - 2020-07-26, 20:41
:
Część 9
Kolejny dzień minął głównie w trasie, zrobiliśmy jakieś 370km i dojechaliśmy aż za Kraków. Po drodze obejrzeliśmy Zamek Lubomirskich i Potockich w Łańcucie, a skoro byliśmy już w tej miejscowości to odwiedziliśmy też sklep Gmoto w celu zakupu oleju do 2T - tego co mamy w kufrach by nam nie starczyło do końca wyprawy. Najciekawsze wydarzenie tego dnia to przejazd przez centrum Krakowa, masza przyznała że to było dla niej największe dotąd wyzwanie i największy stres, ulice Bydgoszczy to pikuś. Wieczorem kolejne tankowanie, wizyta w sklepie po bułki i piwko na wieczór i kierunek hostel (masza znowu znalazła tani), zostało kilkadziesiąt kilometrów. Ostatnie 20km zaczęło padać, także dojechaliśmy mokrzy, szybko wrzuciliśmy rzeczy pod dach, okazało się w ostatniej chwili bo potem ulewa się nasiliła. Wykąpalim się, rozwiesilim rzeczy do suszenia, na zegarku 21sza no to masza zarządziła film przy piwku, na laptopie. Rano dzień jak codzień, kawka śniadanie zwijanie rzeczy, około 11stej ruszamy na kolejny punkt - jaskinia ciemna w ojcowskim parku narodowym. Masza powiedziała że spoko jaskinka i naszczelała fotki. Przy okazji w ojcowskim parku zobaczyliśmy też maczugę herkulesa i zamek pieskowa skała kawałek na północ. Zrobiłem filmiki z jazdy przez ten park narodowy, droga tak ładna że aż nie wiedziałem kiedy skończyć nagrywać. Pojechaliśmy za olkusz zobaczyć legendarną pustynie błędowską ale nie robi aż takiego wrażenia bo po pierwsze widać lasy na horyzoncie i po drugie przez ostatnie 500 lat strasznie zarosła jakimiś stepowymi suchotrawami. Następny w kolejce - zamek ogrodzieniec, kilkanaście kilometrów na północ. Maszy sie bardzo podobał, są fotki. Zrobiło się popołudnie więc ruszyliśmy w stronę Wrocławia, ale i tak nie było szans dojechać jeszcze tego dnia, więc zaplanowaliśmy nocleg w Namysłowie. Na miejscu skoczyliśmy do sklepu, ale co ciekawe, masza szukała w sklepie piwa Namysłów i nie było, taki paradoks. Tym razem nocowaliśmy w eleganckim Hotelu, co prawda jedno czy dwugwiazdkowym, ale liczy sie. Rano jeszcze szybko obejrzeliśmy rynek i ruszyliśmy w droge. W pierwszych kilometrach słyszeliśmy dziwne trzaski, więc staneliśmy zatankować i przyjrzeć się jawce. Okazało się że łańcuch strasznie się wyciągnął, totalnie luźno dyndał. Naciągnąłem go, ale jest już zużyty bo można go sporo odciągnąć od zębatki. Jeśli chodzi o konkrety, łańcuch to YBN za 23zł, przejechał 4tys.km. W razie co mam zapasowy, jak tak dalej pójdzie to wymienimy. Skoro już jesteśmy przy kwestiach technicznych, spalanie jawki wychodzi 3,4l/100km a dominatora 4,1l/100km. Fakt faktem jawka to dwusuw, ale nasuwa się pytanie jaki sens mają małe silniki w moto? No ale wracając. Zajechaliśmy w końcu do Wrocławia, pierwszy cel - zoo. Masza oglądała zwierzyniec ładnych pare godzin, bo zoo było takie duże i czuła się zagubiona. W międzyczasie zaczęło padać to skupiliśmy się na zwierzętach zadaszonych m.in. motylarnia, rybiarnia. Wieczorem (tak, zoo chodziliśmy do wieczora) skierowaliśmy się w stronę Wałbrzycha, znaleźliśmy pole namiotowe i rozlokowaliśmy się z namiotem. Na kolacje standardowo konserwa turystyczna, potem masza piwko a ja relację dla was ;)

Filmy Gopro z trasy:
https://youtu.be/_Bctcjk-t0o
https://youtu.be/Dor7io3x01I
https://youtu.be/ch5IGIqRX7Y
https://youtu.be/MVhbHlQs0gE
https://youtu.be/eaj1gI-w9i4
https://youtu.be/e_6HVEMhQhM
https://youtu.be/PVC7eXZH9Dg

A zdjęcia w załącznikach.
Qwet - 2020-07-26, 20:41
:
Zdjęcia c.d.
Dzikson - 2020-07-26, 21:45
:
Motur rzucił palenie ;) ale już uruchomiony plan B :D Fajo, że pogoda Wam sprzyja i widzę, że jednak komary Was nie pożarły ;) Powodzenia w kolejnych dniach!
Raviking - 2020-07-26, 21:58
:
Qwet, do zoo to ja mam z 10 km ,także tego .......
Qwet - 2020-07-28, 17:08
:
Raviking spokojnie, pamiętamy że nas zapraszałeś, po prostu mamy tu dużo do obejrzenia, jeździmy po okolicy i na pewno jeszcze zjawimy się we wrocławiu - prawdopodobnie jutro :) dam znać wcześniej

Część 10
Wstaliśmy wcześniej niż zwykle, zostawiliśmy rzeczy na polu namiotowym i pojechaliśmy 60km do Złotego Stoku obejrzeć starą kopalnię złota. Była nie taka jak myślałem, zresztą wszystkie takie miejsca mają osłony barierki dla turystów, zapewniające idiotoodporność, przez to miejsca są mniej egzotyczne i ekscytujące. Maszy za to bardzo sie podobało, zwłaszcza że obok było też muzeum i osada górnicza. Dobra, była złota, no to teraz następny cel srebrna góra. Po drodze przystanek na konserwę tyrolską i tankowanie, na koniec troche offroadu, jazda pod ostrą górę na jedynce i dotarliśmy na parking przed znakiem zakazu wjazdu. Musieliśmy dalej iść pieszo, a że twierdza jest na spiczastej górze, doszliśmy troche spoceni. Zaszła trochę ironia losu bo wejście zamknęli 10 minut przed naszym przyjazdem (o nieee) i masza zarządziła tymczasowy odwrót i kolejne podejście za kilka dni. W drodze powrotnej komarku skończyło się paliwo i musiałem przepompować z kanistra. W ogóle to super jest mieć kanister zapasowej benzyny, bardzo polecam na wyprawy, już taki 3-litrowy dużo daje bo można bez obaw wypalać zbiornik moto prawie że do zera = większy zasięg :) Wróciliśmy do namiotu z zakupami z biedry, standardowo zestaw bułki i piwo, no i jeszcze jakieś tam warzywa do mielonki luksusowej. Wieczorem po raz pierwszy od wyjazdu z bydgoszczy dolałem olej do dominatora bo był na kresce minimum, a przejechaliśmy ponad 3tys.km. Kiedy jedzie się na niskich obrotach rzędu 2500-3500 to ten stary silnik wcale nie spala zbyt dużo oleju. Dobra, no to jedziemy dalej - rano około 8:30 na koń i kierunek stara kopalnia wyngla w Wałbrzychu. Na pewno była kozacsza od kopalni złota, tutaj tak jakby się wczułem w rolę górnika hehe :) Poza tym fantastyczne układy elektromechaniczne, moce nierzadko ponad 1000kW, naprawdę wspaniałe. Jak wyszliśmy spod ziemi buchnęła na nas taka poducha jak w tajlandii po wyjściu z klimatyzowanego autobusa. Następny cel w miasteczku Walim - Sztolnie Walimskie. To takie hitlerowskie bunkry przeciwlotnice wydrążone poziomo wewnątrz góry. Były niedokończone bo przyszedł stalin i wstrzymał budowę, dlatego widać było gołe ślepo zakończone tunele, obok ułożone zbrojenia, dalej wylany beton na ściany, dalej betonowy strop itd itd, wszystkie etapy jak to niemiec po kolei składał. Troche to widać na filmiku z telefonu.
Potem zdecydowaliśmy wrócić na pole namiotowe, pozbieraliśmy z rollbaga worki radioaktywnych ciuchów i daliśmy do prania, tak żeby do rana zdążyły wyschnąć. Po rozwieszeniu prania poszliśmy do sklepu po kilka podstawowych rzeczy i teraz relaksujemy się na polu namiotowym przy piwku (i konserwie z krakusa hehe), a ja przygotowuję dla was tą relację :)

Filmy Gopro z trasy:
https://youtu.be/5jCLhsNOafA
https://youtu.be/6HpVJBMtf2c
https://youtu.be/tBrKcfpi6pg

Jakieś filmy z telefonu:
https://youtu.be/E17xGal6EgM

A zdjęcia w załącznikach.
Qwet - 2020-07-29, 22:19
:
Część 11
Masza zarządziła spanie dosyć wcześnie, więc już po 20stej podjęliśmy czynności przygotowawczo-zakończeniowe takie jak prysznic, zęby, pakowanie gratów i wrzucanie wszystkiego do namiotu. Po analizie prognozy pogody zapiąłem też zasłony wodoodporne, jak się okazało słusznie, bo połowe nocy padało. Kiedy już jesteśmy w namiocie deszcz w ogóle w niczym nie przeszkadza, nie jest nam zimniej ani nic, największy kryzys jest tylko jak deszcz spadnie zanim wejdziemy do namiotu bo w środku nic nie schnie. W każdym razie rano wyszliśmy z suchego namiotu na mokrą trawę, zgodnie z planem bo około 7mej, zwineliśmy cały sprzęt, tak że już przed 9tą dominator pumpał i komarek rzęził. Dojechaliśmy do zamku Książ, przed którym jeszcze zjedliśmy sobie mielonkę bo wejście dopiero o 10:20. Masza mocno docenia takie obiekty, mroczne lochy, wystawne sale, zdobione komnaty. Generalnie łaziła tam kilka godzin. Nie odpuściła też palmiarni, która była niedaleko zamku. Następnie pojechaliśmy w stronę Wrocławia, a przejeżdżając przez Świdnicę obejrzeliśmy jeszcze kościół pokoju. W końcu po jakichś 60km dojechaliśmy do forumowego kolegi Raviking żeby skorzystać ze skrawka podwórka do rozbicia namiotu. Niestety nasz plan się nie powiódł - gościnność Rafała przekroczyła nasze najśmielsze oczekiwania. Na dzień dobry zaprosił nas do salonu, udzielił nam piwa, troche pogaduchy, potem skoczyliśmy do sklepu po więcej piwa i kiełbaski, albowiem gospodarz uruchomił na naszą okazję ognisko w ogrodzie. Pogaduchy do zmroku w atmosferze dymu, śmigającego po podwórku pieseła (Norton), dobrego piwa kraftowego i przyrumienionych kiełbasek z czeską horczycą (musztardą) od Rafała. W ogóle super gość, szkoda że dzieli nas tyleset kilometrów, bo byśmy mogli wpadać częściej. Po wygaśnięciu ogniska dostaliśmy do dyspozycji cały pokój z łóżkiem, dwie łazienki, ręczniki itp itd no warunki lepsze niż w niejednym hostelu w którym dotąd mieszkaliśmy, serio. Zaraz idziemy spać, ale ja zdążam jeszcze wrzucić tą relację, zanim masza nakrzyczy co ja jeszcze robie na laptopie tak późno hehe

Zdjęcia w załącznikach.
Qwet - 2020-07-31, 23:29
:
Część 12
Wstaliśmy o 6:30 bo o tej godzinie Rafał z Justyną szykowali się do pracy. Od razu wynosiliśmy rzeczy do moto żeby nie sprawiać problemu, a Rafał na to że mamy jeszcze zostać bo przecież zrobił dla nas śniadanie. Zjedliśmy super jajecznicę, pogadaliśmy jeszcze trochę, porobiliśmy fotki przy motorkach. Na koniec Rafał dorzucił nam do kufra czujnik położenia wału z czasów kiedy sam miał dominatora. Także jeszcze raz wielkie podziękowania dla kolegi Raviking za wspaniałą gościnność :)
Ruszyliśmy dalej w trasę 80km do ząbkowic zobaczyć krzywą wieżę. Chwila chodzenia w koło wokół wieżyczki i dalej w trasę, masza zdecydowała ponownie zaatakować twierdzę na srebrnej górze, łażenia było na dobre dwie godziny. Masza mówi że warto było, super zabytek i dobry przewodnik. Następny cel - kamieniec ząbkowicki polecony nam przez Rafała, a konkretnie pałac marianny oralskiej. Szybko obejrzeliśmy zabytek, a ponieważ było już popołudnie, skierowaliśmy się w stronę chojnowa odwiedzić forumowego kolegę Łysy. W drodze niestety zdarzyła się rzecz smutna, pierwsza poważna awaria jawki uniemożliwiająca dalszą jazdę - flak w tylnym kole. Jadąc za maszą od razu zauważyłem spadające ciśnienie w tylnej oponie i od razu kazałem jej zjechać na pobocze, także opona nie zdążyła się uszkodzić. Szybko wywalanie wszystkiego z kufrów żeby dokopać się do zapasowej dętki i potrzebnych narzędzi, także zastawiliśmy gratami całe pobocze. Ponad godzina grzebania się w gównie (pełno smaru zmieszanego z błotem) cały czarny na rękach nogach twarzy ale dętka wymieniona, można jechać dalej. Po 70 kilometrach o 22:30 zajechaliśmy do Łysego - przyjął nas z równie szerokimi ramionami jak Raviking, powiedział żeby olać namiot i zalogować się w jednym z wolnych pokojów jego luksusowej willi, tak że mieliśmy też łazienkę na wyłączność. Niestety o tak późnej porze nie było czasu pogadać bo Łysy na 7mą do pracy, ale zdążył nam pokazać swoje potężne maszyny - Romet Ogar 205, Honda Africa Twin 750 i KTM 950. Największe wrażenie zrobił KTM - kawał kierdy nawet większy od afryki, mocarny silnik, generalnie jakby wyjęty wprost z rajdu paryż dakar. Pozachwycaliśmy się chwilę ale trzeba było się kłaść bo pobudka wcześnie rano. Spało nam się super, jeszcze raz wielkie dzięki Łysy za użyczenie miejsca do spania :)
Po 6stej szybko zwineliśmy rzeczy i już po 20 minutach dominator plumkał a komarek rzęził. Pojechaliśmy na północ bez konkretniejszego celu. Po drodze wskoczyliśmy do sklepu po bułki i zjedliśmy konserwę luncheon meat, a w międzyczasie określiliśmy cel - MRU (Międzyrzecki Rejon Umocniony). Nawigacja Sygic bardzo chciał nas wprowadzić na ekspresówkę aż masza w końcu machnęła ręką że wjeżdżamy najwyżej zapłacimy mandat, ale na szczęście nic takiego nie zaszło. Gdzieś o 13stej dojechaliśmy do MRU, od razu zauważyliśmy wkołi sprzęt wojskowy typu armaty przeciwpancerne, haubice, czołg, transportery opancerzone, wyrzutnia rakiet. Sama wycieczka spoko, podziemne bunkry, pancerne osłony, instalacje elektryczne, magazyny amunicyjne. Skoro już byliśmy w międzyrzeczu, podjechaliśmy obejrzeć Zamek w Międzyrzeczu, w sumie ładny ale troche mały. Następnie ruszyliśmy w stronę parku narodowego "Ujście Warty", szukając po drodze jakiegoś pola namiotowego. Po wjechaniu do parku zaczęły nam się jawić ładne widoki, tak że czasem się zatrzymaliśmy popatrzeć. Zrobił się wieczór a żadnego pola nie było, więc masza szuknęła w internecie i znalazła w miejscowości kilkanaście kilometrów od parku narodowego. W drodze wpadliśmy do sklepu po standardowy pakiet - bułki, warzywo do mielonki i piwo. Na polu wykupiliśmy dwie noce i rozstawiliśmy namiot. Teraz masza sobie pije i szuka miejsc do obejrzenia w okolicy a ja wrzucam dla was tą relację.

Filmy Gopro z trasy:
https://youtu.be/Xu8KlbZbkOY
https://youtu.be/jO4nV5Ouy_M

A zdjęcia w załącznikach.
Qwet - 2020-08-02, 18:02
:
Część 13
Tego dnia zdecydowaliśmy się pochodzić po parku narodowym Ujście Warty. Do większości miejsc dało się dojechać moto, a tam gdzie się nie dało szliśmy pieszo szlakiem. Ja bardzo lubię jeździć moto przez takie miejsca, maszy też się podobało tak że chyba coraz lepiej znosi offroad. Ogólnie ładne tereny, dzikie, aczkolwiek gdzieniegdzie zapuszczały się stadka krów. Po wielu godzinach przemierzania parku wieczorem pojechaliśmy jeszcze do parku drogowskazów. W drodze do domu odwiedziliśmy biedronkę na standardowe zakupy czyli bułki piwo jakiś sok. W ogóle to na drogach w parku strasznie się kurzyło, motory mieliśmy całe brudne, więc po powrocie na pole namiotowe porozkładałem narzędzia żeby zrobić obsługi na tą okoliczność - filtr powietrza i łańcuch. Okazało się słusznie, bo filtr był już dość zasyfiony. Korzystając z okoliczności plenerowych zjedliśmy sobie kolację z mielonką luksusową, chociaż zapraszali nas na grila goście co mieli wykupione pole 15 metrów obok nas. To były niezłe asy, jak siedzieliśmy w namiocie to słyszeliśmy coraz głośniejsze akcje, tańce, okrzyki, muza typu disco polo na cały regulator. Później zaczęły się kłótnie, wyzwiska wypominanie kto kogo zdradził z kim i ile razy, obrażanie czyjejś matki, w końcu facet chyba jej zdzielił w łeb, zaczęła się szarpanina tłuczenie szklanek itd. Masza aż wyłączyła swój audio podcast, leżeliśmy w śpiworach i się śmialiśmy co tam się odwala, normalnie komedia lepsza niż serial trudne sprawy. Rano troche budziły nas odgłosy sprzątania bałaganu który sami zrobili. Powoli też zabieraliśmy się za zbieranie rzeczy i pakowanie na moto. W nocy pierwszy raz wyczerpały nam się oba powerbanki więc podłączyłem je w kufrze w moto do ładowania w czasie jazdy. Nasz kolejny cel to Nowogard, a konkretnie masza znalazła tani hostel obok tej miejscowości. Tego dnia prognozy były niepewne, było pochmurno, miejscami jechaliśmy nawet po mokrym asfalcie, ale bezpośrednio na nas nie napadało. Po dojechaniu do hostelu masza szybko prysznic (2 dni bez porządnej kąpieli), a potem pojechaliśmy na miasto (Nowograd). Trafiliśmy na fajną kebapownię o nazwie Iskender z prawdziwym turkiem w środku. Wydaliśmy 23zł na wszystko a oba sie najedliśmy, więc polecamy :) Dość wcześnie wróciliśmy z miasta do hostelu bo masza zarządziła pobudkę o 6 rano tak żebyśmy w miarę wcześnie dojechali do wolińskiego parku narodowego. Zdążyłem jeszcze zrobić szybkie obsługi techniczne komarka a teraz piszę tą relację dla was.

Filmy Gopro z trasy:
https://youtu.be/6axnlMXFWsk
https://youtu.be/iw5GdOa1G58

A zdjęcia w załącznikach.
Raviking - 2020-08-02, 22:42
:
Miło mi było ugościć tak Zacnych Podrózników :mrgreen:
Zapraszam jeszcze raz jakby co.
Bede dzwonił , chyba 14 będę nad jez, Białym :mrgreen:
Łysy - 2020-08-03, 16:19
:
Polecam się na przyszłość:)
Qwet - 2020-08-03, 19:51
:
Dziękujemy, z kolei wy wpadajcie do Bydgoszczy, mamy dla was miejsce do spania, i zimne piwo w lodówce :mrgreen: albo domowe wino dla chętnych :mrgreen:

Część 14
Wstaliśmy później niż planowaliśmy bo o 9tej. Od razu skierowaliśmy się na północ, do miasta Międzyzdroje. Na miejscu masza została porażona gęstym ruchem ulicznym i tłumami w samych gaciach randomowo wskakującymi pod koła. To chyba najbardziej zatłoczone miejsce jakie dotąd widzieliśmy. Nawet parking pod biedronką płatny a mimo to cały zatkany, nawet masza przyznała że zdzierstwo i zarządziła kierunek świnioujście. Przy wjeździe do świnioujścia była biedra to się zatrzymaliśmy i masza weszła po owoce i pączka, a ja czekałem na parkingu. Nagle za plecami słysze odgłosy walki. Odwracam sie patrze a tam pracownik biedronki i jakiś gruby żul tłuką się po mordach, przy czym z każdym przyjętym ciosem z żula wypadały itemki takie jak piwo czy kiełbasy. Postawiłem moto na stopce lece żeby mu pomóc ale niepotrzebnie bo już przyciskały go do ziemi dwie inne ekspedientki (to chyba dla nich dzień jak codzień) a facet ściągał z niego kurtkę i okazało się że żul jest całkiem chudy tylko napchał sobie dużo towaru. Masza biedna się naczekała w kolejce bo nie było komu obsługiwać na kasie klientów ale w końcu wyszła, to zjedliśmy na parkingu patrząc na szopkę jak przyjeżdża policja i zabiera żula. Potem pojechaliśmy zobaczyć latarnię morską w świnoujściu i jezioro turkusowe w wolińskim parku narodowym. Widzieliśmy też resztki instalacji V-3 z czasów 2 wojny, to było najciekawsze, nawet masza waliła z panzerfausta, jest zdjęcie. Pokręciliśmy się jeszcze po okolicy i ruszyliśmy w stronę Trzęsacza. Po drodze niestety znów problemy techniczne, ale tym razem o dziwo z dominatorem - flak w przednim kole. No to mówie masza teraz czekasz 2 godziny bo będę miał ciężką robotę. Najpierw przeszukałem las i znalazłem grubą gałąź żeby podeprzeć motor, zdjęcie koła pikuś, ściągnięcie opony też jakoś zeszła. Obejrzałem dętkę i zauważyłem że puściła w miejscu ewidentnie przyszczypniętym śrubokrętem. Przysięgam już nigdy nie zlecę żadnej roboty mechanikom, cholerni partacze. Przejeżdżało obok nas sporo motocyklistów, a tylko jeden się zatrzymał - Marcin z Dziwnowa. Użyczył dodatkowej siły (buta) przy zakładaniu opony na felgę, a trzeba wiedzieć że Mitas E-07 wchodzi ciasno. Potem układanie rantów opony na feldze, pompowanie, montaż koła. Po około 2 godzinach roboty jedziemy dalej, do trzęsacza. Na miejscu masza sobie obejrzała ruiny kościoła którego kiedyś fragment zabrało morze. Był już wieczór więc masza poszukała szybko jakiegoś noclegu i znalazła najtańszy w wiosce Modlimowo kilkanaście kilometrów od morza. Dojechaliśmy jakimiś polnymi drogami ale nie zastaliśmy właścicieli więc skorzystałem z okazji i wykonałem rutynowe obsługi techniczne komarka m.in. dokręcanie łożyska główki ramy. Kiedy wróciła właścicielka zalogowaliśmy się w pokoju i standardowo masza kąpiel a ja relację dla was.

Zdjęcia w załącznikach.
Dzikson - 2020-08-04, 20:12
:
Quwet dzięki za zaproszenie, kto wie :)
Qwet - 2020-08-04, 22:44
:
Część 15
Ta noc była dosyć zimna, dobrze że masza wybrała hostel bo by chyba zamarzła biedna. W ogóle na północy polski jest chyba zimniej niż na południu, tak z naszych doświadczeń. Podczas pakowania rzeczy na moto sprawdziłem koła w jawce bo masza coś mi narzekała że jej lekko buja. Sądziłem że to przez oponę októra niezbyt dobrze ułożyła się na feldze przy ostatniej wymianie dętki, no ale nie. Okazało się że 5 szprych w tylnym kole jest pęknięte, a ja nie mam zapasowych. Generalnie kryzys jest, bo jak pękną pozostałe to masza przyglebi i koniec, a trzeba wiedzieć że szprychy zawsze pękaja lawinowo w postępie geometrycznym. No nic, masza weź jedź ostrożniej i unikaj nierówności drogi nawet tych najmniejszych. Przejechaliśmy może z 20km i zjechaliśmy do biedronki - już 6 pękniętych szprych. Tak nie może być, dojedźmy do większego miasta to zakupimy szprychy i wymienie. Nowe wytyczne: max 30kmh. Masza zestresowana na początku jechała powoli ale potem miała tendencje do stopniowego przyspieszania do 40kmh i więcej, to musiałem jej zwracać uwagę. W końcu dotoczyliśmy się do granic koszalina, sprawdzam, i co, i już 8 pękniętych szprych... Masza mówi nocleg w mielnie, dobra, to jakoś doczołgaliśmy się do mielna, ustawiliśmy namiot i jedziemy do koszalina szukać sklepu z częściami do jawy. Okazało sie że ostatni sklep retro w koszalinie już nie handluje częściami do jawy, co najwyżej romet a to nie będzie pasować. Jeszcze z ciekawości sprawdziłem na portalach ogłoszeniowych czy ktoś w koszalinie sprzedaje koło do jawki i akurat coś było. Dzwonie, umawiamy się na 16stą, jedziemy do koszalina, a gość nie odbiera telefonu. Czekamy ponad godzinę od czasu do czasu dzwoniąc a tu nic. W desperacji szukałem czegokolwiek z napisem jawa, podzwoniłem po szrotach, aż w końcu ktoś miał akurat tylne koło do jawy, wycentrowane, gotowe do założenia. Po 10 minutach dojechaliśmy na miejsce, szybka transakcja i wracamy na pole namiotowe z kołem. Potem tylko 2 godziny roboty, masza pomagała, i koło wymienione. Ciekawostka, nie miałem nic do wyważenia koła to przyczepiłem trytką nasadki do szprych :P powinny wytrzymać do końca podróży. Stres opadł, słońce już zaszło, to poszliśmy na miasto heh. Mielno takie jak zawsze, niekończący się kurort, ludu wincyj nawet niż w międzyzdrojach. Weszliśmy do jednej z restauracji i zjedliśmy devolaj i placek węgierski z planem zjedzenia ryby rano. Jeszcze masza do biedronki po piwo na dobry sen i wracamy do namiotu.

Filmy Gopro z trasy:
https://youtu.be/V_BuyhprTPU

A zdjęcia w załącznikach.
Qwet - 2020-08-06, 21:26
:
Część 16
W nocy budziły nas przechodzące tłumy, bo szły sobie zobaczyć wschód słońca, ale i tak w miarę się wyspaliśmy. Masza ustaliła jeden cel na dziś - słowiński park narodowy. Wbiłem cel w nawigację, spakowaliśmy rzeczy i jedziemy na zachód wzdłuż wybrzeża. Mieliśmy nadzieję że jadąc przez mielno znajdziemy jakąś rybkę, no ale nie, o 10:30 było niewiele otwartych jadłodajni a jak jakaś była to tylko śniadania żadnej ryby. No dobra, dalej też coś powinno być, przecież jedziemy wzdłuż brzegu morza. No ale nie. Mijała godzina 12sta, potem 13sta, żadnego żarełka, ani nawet stacji benzynowej. Dopiero w Ustce znaleźliśmy stację, komarek dojechał dosłownie na oparach bo jak masza otworzyła korek zbiornika paliwa to było widać dno, normalnie sucho. Zatankowaliśmy oba pod korek, skoczyliśmy do jakiegoś sklepu po bułki i pomidora do mielonki i sobie zjedliśmy. Potem zostało już mniej niż 30km do celu - Baza pod lasem niedaleko miejscowości Żelazo. Troche sie naszukaliśmy bo to nie ma adresu, a sygic prowadził w las przez bagna, ale w końcu objeżdżając wkoło wszystkimi możliwymi drogami trafiliśmy na wąską ścieżkę leśną która prowadzi wprost na miejsce. Masza od wejścia była oczarowana okolicznościami przyrodami, walającym się retro-sprzętem i ogólnym wystrojem miejscówki. Zasadziliśmy namiot, podjechaliśmy do sklepu po piwo dla maszy i wróciliśmy na pole namiotowe. Wieczór spędziliśmy tak że ja robiłem obsługi techniczne komarka a masza obchodziła i zwiedzała tą super-miejscówkę. Po zmroku jeszcze patrzyłem w niebo ale nie było takiego widoku jak na zadupiu w górach, gdzie widać było łunę drogi mlecznej. Zobaczyłem jednak wspaniały przelot meteoroidu w górnych warstwach atmosfery - bardzo jasny błysk o wiele jaśniejszy niż gwiazdy, koloru biało-niebiesko-zielonkawego (może zawierał ołów?), rozwidlał się na końcu pewnie w wyniku rozpadu. Cały przelot trwał może pół sekundy, ale był bardzo spektakularny, jeszcze nigdy takiego nie widziałem. Jak zacząłem ochować i achować to masza aż wyszła z namiotu bo miała nadzieję że będzie takich więcej (rój perseidów), ale niestety nie było. Niedługo później położyliśmy się spać, bo następnego dnia znowu trzeba wstać wcześniej. W nocy było maszy trochę zimno, ale sprawdziłem pogodę i to chyba ostatnia taka zimna noc w tym tygodniu. Zostawiliśmy wszystko na polu namiotowym i pojechaliśmy motorkami kilka kilometrów na początek pieszego szlaku w słowińskim parku narodowym. Chodziliśmy pare godzin, aż wyczerpał mi się telefon do nawigacji a gupi nie wziąłem powerbanka. Widzieliśmy latarnię morską w czołpinie, wydmy czołpińskie, szliśmy też pare kilometrów plażą która o dziwo nie była cała zatkana turystami jak to zwykle bywa. Po południu zajechaliśmy do restauracji gdzie zjedliśmy kotlet po smołdzińsku (lokalna wiocha) a masza swój ulubiony placek po węgiersku. Przy okazji w restauracji podładowaliśmy laptopa bo na polu namiotowym w ogóle nie ma prądu. Wieczorem masza wymyśliła że obejrzymy sobie jakiś film w plenerze, więc pojechaliśmy po standardowy zestaw czyli czteropak i wróciliśmy na pole namiotowe. Wieczór przy filmie, potem prysznic, a teraz masza przygotowuje posłanie a ja wysyłam relacje, pewnie już przedostatni odcinek.

Filmik z telefonu:
https://youtu.be/Lf0OLqGkTXg

A zdjęcia w załącznikach.
Qwet - 2020-08-08, 22:37
:
Część 17 (ostatnia)
Zebraliśmy się i wyjechaliśmy z pola namiotowego o 7:30. Pierwszym naszym celem na dziś to Hel. Jak wstaliśmy było dość chłodno ale w czasie jazdy już wyszło słońce i temperatura szybko rosła, masza z zadowoleniem zgłaszała mi komfort przez interkom. Po 2 godzinach zbliżaliśmy się do Władysławowa i zaczęły się robić korki. W samym mieście korek praktycznie stał, też ciężko było omijać bo ulice wąskie a na chodnikach krążyła policja. Przejechanie kilometra zajmowało pół godziny, a na Hel 32km... Aż tak nam nie zależało zobaczyć morza z tego dziwnego cypla polski, więc porobiliśmy parę fotek z Władysławowa, musi wystarczyć. Zjechaliśmy też na pierwszą stację zatankować i pojechaliśmy dalej, kolejny cel - Kartuzy. Troche korków jeszcze było, ale w jakieś 2,5 godziny dotarliśmy. Pochodziliśmy sobie po okolicach rynku, pooglądaliśmy zrobiliśmy fotki. Przy okazji weszliśmy na żarcie do lokalnej jadłodajni - schabowy z frytkami i dorsz w sosie koperkowym (w końcu ryba!) Skoczyliśmy jeszcze zobaczyć słynną Kolegiatę w Kartuzach. Zorientowaliśmy się że jest ledwo popołudnie, a do Bydgoszczy tylko 170km, więc zdecydowaliśmy się nie szukać noclegu tylko dojechać jeszcze tego dnia do domu. Mieliśmy tylko jedną obawę, mianowicie od jakichś dwóch dni nie mogliśmy już bardziej napiąć łańcucha - ośka koła doszła już do końca fasolek w wahaczu, a łańcuch już dyndał dość luźno. Po krótkiej analizie sytuacji zdecydowaliśmy że nie będę teraz wymieniał łańcucha na nowy (mamy w zestawie naprawczym) i dojedziemy do końca ten stary, mając nadzieję, że nic się po drodze nie stanie. Przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów nie działo się nic podejrzanego, ale później coraz częściej pojawiały się trzaśnięcia łańcucha o osłonę i mocowanie podnóżka. Wtedy zaczęliśmy się modlić do pana murphyego żeby nie stało się to co mogło się stać i chyba pomogło, bo w pewnym momencie zobaczyliśmy duży zielony znak Bydgoszcz. Największą ulgę odczuła jednak masza, bo po gorącym dniu i 10 godzinach jazdy była obklejona i chciała się wykąpać. Ja tylko cieszyłem się że jawka do samego końca się nie rozpadła, ba, właściwie to po samej wymianie łańcucha będzie nadawała się do dalszego zajeżdżania :) A będzie go dużo - masza od jutra chce kontynuować ćwiczenia jazdy po mieście :)

Filmik z telefonu przedstawiający stan łańcucha po podróży:
https://youtu.be/F5tvcK4YCwk

A zdjęcia w załącznikach.
Raviking - 2020-08-11, 20:52
:
No pięknie jest :mrgreen: