Honda NX 650 Dominator

PODRÓŻE MAŁE I DUŻE - Rumunia Maramuresz 2015

managa - 2015-09-02, 17:23
: Temat postu: Rumunia Maramuresz 2015
Na razie na zachętę parę fot ;-) Chociaż na żadnym filmie ani zdjęciu nie widać nachylenia terenu, głębi krajobrazu, ani żadnych emocji..






Ola - 2015-09-02, 21:35
:
ja czuje emocje - zazdrość, podziw, piękno, aż dupę ściska ;)
SRsima - 2015-09-03, 05:13
:
:) przepiękne krajobrazy; większość podróży takimi trasami? Jeśli zostały Ci namiary tych plenerów- ja na pewno poproszę :) Dużo ciężko przejezdnych niespodzianek? Założona trasę musieliście modyfikować czy plan był wykonany ciągiem? I w ogóle pytań stos :) pięknie :)
zuczek 38 - 2015-09-03, 06:06
:
Super wycieczka ;-)
Elza - 2015-09-03, 08:03
:
Pięknie!! może następny zlot Maramuresz? :mrgreen:
Bicio - 2015-09-03, 08:06
:
Tak szczerze to nie jest tam wiele dalej niż mieliśmy na Dooope :-D
managa - 2015-09-03, 08:14
:
W naszym przypadku było prawie to samo jak na Suwałki.
SRSIMA, trasa była modyfikowana, bo albo trzeba było pilnie zatankować, albo zamknięta droga, albo brak drogi itp. Żeby zobaczyć takie widoczki, to trzeba było zwykle pokonać serię stromych kamienistych i pokręconych podjazdów, a potem zjazdów, tak jak na pierwszej fotce.
Kurna, chcę tam znowu :-(
Ostasz - 2015-09-03, 08:56
:
managa, przesłane foty już robią "smaka", czekam na jakąś szerszą relację ;-)
Kurde, nosi mnie od kilku lat żeby ten rejon świata zobaczyć, zjeździć - chyba trzeba zacząć coś planować :-D
cubiacus - 2015-09-03, 09:02
:
Hehe, odległość odległością, ale nie mówcie mi, że na Podhalu są inne widoki :-P oczywiście nie krytykuję tylko GORĄCO zapraszam w nasze górki i tereny, coby nasze też pochwalić :-P

a Suwałki były przykładem też :-P

super fotki i cieszę się, że też były trudne ZJAZDY :-P trenuj trenuj, bo ja czekam cierpliwie :-P
wojtekk - 2015-09-03, 09:17
:
cubiacus, dokładnie miałem to samo powiedzieć. Nawet u mnie w Opolskim są piękniejsze :-P
motormaniak - 2015-09-03, 11:07
:
Bardzo ładne fotk, ale dawaj więcej. Czy masz może tracki, ew trasę przejazdu na mapie?
managa - 2015-09-03, 11:19
:
Tak, mam tracki, mogę się podzielić, jak je tylko ogarnę, bo mam je narysowane na brudno. Chociaż do trzech miejsc ze zdjęć z pierwszego posta dojeżdża się bezpośrednio z asfaltu :-P

EDIT (żeby nie pisać postu pod postem :D)

To będzie moja pierwsza relacja, więc z góry przepraszam za niski poziom. Opowieści też nigdy nie pisałam, a w czasie wyjazdu nie zdarzyło się nic ciekawego, tj. żadnych awarii, nawet gumy nikt nie złapał, nic ciekawego nie piliśmy, nie jedliśmy, nie spotkaliśmy ciekawych ludzi, z którymi można było sobie zdjęcia robić. No, może z małymi wyjątkami :) Także mam nadzieję, że Was nie zanudzę.

Dzień I 26.08.2015r.

Pobudka przed wschodem słońca. Na zewnątrz ciemno, zimno, wilgotno, mgła i chmury. Powoduje to u mnie lekki spadek entuzjazmu, no ale nie ma odwrotu, biorę spakowaną wcześniej torbę i mocuje do motocykla, czystego, wyserwisowanego na dość daleki (jak na mnie i na niego) wyjazd w nieznane. Mateusz przyjeżdża Afryką niewiele później i po ostatnich uściskach z rodzicami wyjeżdżamy w trasę. Przed nami ok. 600km, także po drodze zatrzymywaliśmy się tylko na tankowanie i/lub siku. Za Krakowem zeszła mgła i wyszło słońce, które towarzyszyło nam do końca wyjazdu.


Gdzieś na Węgrzech

Po drodze nic się nie działo. Jechaliśmy raczej bocznymi drogami, z prędkością max. 90km/h, częściej wolniej, z racji na przełożenia w Dominatorze oraz świeże c02 w obu motocyklach. Po ładnej Słowacji i nudnych Węgrzech dojechaliśmy późnym popołudniem w końcu do Rumunii. Sukces, cel osiągnięty! Teraz tylko znaleźć nocleg. Postanowiliśmy, że będziemy nocować w cywilizowanych miejscach, tj. kempingach, rzadziej pensjunach. Wiem, wiem, namiotowanie pod milionem gwiazd, gdzieś na połoninie przy strumyku na pewno jest niesamowitym przeżyciem, jednak nasza grupa była dość nieliczna, a niewiadomo jakie licho w dziczy siedzi, bandyty czy choćby niedźwiedzie (podobno w Rumunii jest najliczniejsza ich populacja w Europie!). No więc szukamy kempingu. W jednej mieścinie znalazłam mapkę okolicy, gdzie były zaznaczone dwa kempingi, ale jak się potem okazało, żadnych kempingów nie było. Ale niedaleko Orasu Nou stał hotel, a że było już ciemno, postanowiliśmy spróbować i tak pierwsza noc spędziliśmy w pokoju z łazienką za chyba 70lei za dwie osoby, więc tragedii nie ma.
tolczej - 2015-09-03, 12:56
:
managa, rewelacja, piekna sprawa taki wyjazd, czekam na dalsze fotki.
managa - 2015-09-03, 14:58
:
Dzień II 27.08.2015r.

Plan na dzisiaj – dojechać do Sapanty, offem, przez góry i połoniny. Generalnie miałam przygotowane ślady, więc mogliśmy jechać spokojnie, bez obaw, że wyjedziemy komuś na podwórko albo w jakiś hardcore dla wścieklaków. Także wystarczyło przejechać tylko asfaltem do Negresti-Oas i dalej już tylko teren. Z racji tego, że mieliśmy do przejechania tylko ok. 70km, w tym 50km offem, wyjechaliśmy chyba po 10tej, wioseczkami do miasta startowego.


Nasz hotelik.

Zaczęło się niewinnie. Po zjechaniu z głównej drogi niewiele dalej zaczął się szuter wymieszany z większymi kamieniami, który piął się delikatnie w górę. Nic trudnego, ale ja się trochę zmęczyłam, z racji tego, że miałam nową kierownicę i to był moment, w którym uczyłam się na nowo poprawnej i wygodnej pozycji na motocyklu. Skręciliśmy w las, gdzie było już spokojniej, kręta dróżka w spokojnym lesie. Minęliśmy może dwie osobowe Dacie, które dały mi do myślenia, że tam dalej nie może być nic trudnego.


Pierwsza zmiana krajobrazu po drodze, wystająca ściana z kamienia, szybko zaczęliśmy je ignorować.


Szuterkiem do góry.

Robiło się jednak gorąco, a my ubrani w jesienne komplety. Woda pitna kończyła się bardzo szybko, a do strumieni nie byliśmy przekonani na tej wysokości. Na skrzyżowaniu dróg zjechaliśmy do wsi do sklepu i znowu do lasu. Za jakiś czas zaczęły się pierwsze połoninki. Naprawdę miłe uczucie wyjechać z ciemnego lasu na otwartą polankę z górami w tle. Na polanie stało parę domków mieszkalnych, potem nawet jakieś małe cieki wodne. Za mostkiem postanowiliśmy sobie zrobić piknik z zupką chińską w tle ;-) Obok była szutrówa, po której co jakiś czas przetaczał się samochód. Na pełnej kurw.. przejechała również terenówka, a w środku paru Rumunów, naprutych już w trzy d, pogadali coś z Mateuszem, poczęstowali go trunkiem, którym się raczyli i podzidowali dalej. Pozytywnie 








Piknik na polance.



Po pikniku ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy na kolejną połoninę, tylko dużo lepszą i bardziej rozleglejszą niż ta poprzednia. Ach, widoczki.. i ta droga, która ciągnęła się slalomem, w górę i w dół, po ubitej suchej drodze (z wystającymi gdzieniegdzie kamieniami). Potem niestety trzeba było zjechać w dół po kamienistym zjeździe, który do trudnych nie należał (jak potem żaden inny w czasie całego wyjazdu), ale jak widzę drogę w dół z kamieniami, to dostaję paraliżu (chyba trauma po zeszłorocznym Podhalu). Jakoś się jednak udało i na pocieszenie „dostałam” potem przejazd brodem przez rzeczkę 






Zjazd brrr :<



Dalej był już totalny lajt, łącznie z bardzo krętą szutrówką wzdłuż rzeki, aż do Sapanty. Tam szybko znaleźliśmy kemping, chyba za 20leja. Rozbiliśmy namiot zaraz przy rzece pod orzechem. Właściciel sympatyczny, po angielsku umiał ładnie. Mieli też jadłodajnie, to zjedliśmy od razu. Było dobre, świeże, ale trochę droższe niż w hotelu dzień wcześniej. Posileni, wykąpani, poszliśmy na spacer do „centrum”, coby spędzić jakoś resztę dnia i chociaż z daleka zobaczyć ten cały sławny cmentarzyk.


Częsty widok tak okafelkowanych domów


Wieża kościółka, chyba wiecznie w rusztowaniach.
Domin0 - 2015-09-03, 15:51
:
Elza napisał/a:
Pięknie!! może następny zlot Maramuresz? :mrgreen:


1.Domin0 :mrgreen:
Ola - 2015-09-03, 15:58
:
Czytam :)
Śliczne widoki.
kmaj - 2015-09-03, 17:27
:
Ekstra wyjazd! ;-)
jedi_racer - 2015-09-03, 18:58
:
...jestem pod wrażeniem tego wyjazdu i już planuje swój na przyszły rok. Najpierw przecierka na Czechy. Managa jak mawiają Angole cyt. "that was quite something!" ;-)
dzoana - 2015-09-03, 19:21
:
fajnie się czyta z tymi zdjęciami.
SRsima - 2015-09-04, 05:10
:
Domin0 napisał/a:
Elza napisał/a:
Pięknie!! może następny zlot Maramuresz? :mrgreen:


1.Domin0 :mrgreen:


1.Domin0 :mrgreen:
2.SRsima :mrgreen: :mrgreen: (Rumunię 2016 mam zaklepana od czterech lat i nie może nie wyjść :-) )
managa - 2015-09-04, 09:56
:
Dzień III

Ze snu, do którego przez całą noc usypiała nas rzeka, zbudziły nas dzwoneczkami krowy, konie z furmankami, traktory, terenówki i rozlatujące się ciężarówki. Wszyscy jechali w góry, na pastwiska, po drewno lub kamień. My również mieliśmy jechać dzisiaj w tym kierunku. Sprawnie się zebraliśmy i szybko ruszyliśmy w offa. Jeszcze nie wiedziałam, co nas dzisiaj czeka.


Nasza miejscówa

Droga była taka, jak ją opisywali, czyli lajtowy szuterek przez las. Co jakiś czas mijaliśmy wozy konne, które budziły nas parę godzin wcześniej. W pewnym momencie szuterek zmienił się w serie krótkich zjazdów z głębszymi koleinami po traktorach i przestaliśmy jechać po śladzie w nawigacji. Może i lepiej, bo chwilę jazdy po luźnych gałęziach i rowach wyjechaliśmy na zajebiaszczą połoninę. Bez zbędnego zastanawiania rzuciliśmy się na przód, rozkoszując się widokami, mknąc po ścieżkach w trawie. Co tam, że jechaliśmy na wschód, zamiast na południe 









Niestety trzeba było jechać we wcześniej obranym kierunku, to też mimo przyjemnej dróżki idącej dalej na wschód, a wręcz na północny wschód, skręciliśmy w nieco mniej wyjeżdżoną drogę, którą jechali hmm zbieracze drewna? Zostawiając za sobą pełno gałęzi i pni, grubszych i cieńszych. Dojechaliśmy do szerokiej szutrówy, która po niedługim czasie wyprowadziła nas na widokową drogę po zboczu. Droga była ubita, szeroka, pofalowana, po deszczu musiało się tam super jechać przez kałuże  A myśmy byli tam w środku upałów, sucho i gorąco, przystanek na foteczki był dość krótki. Poza tym mnie się włączyła już rezerwa, trzeba było jechać dalej. Krętym szutrem przez las, który na mapie figurował jako astalfowa droga z własnym numerkiem. Mieliśmy podjechać jeszcze na jeden szczyt, Ignis bodajże, no ale.. trzeba było napełnić zbiorniki z paliwem, wodą, a także żołądki, w jedynym McDonaldzie w tej części Rumunii :P W Baia Mare, bardzo ruchliwym i zatłoczonym mieście, byłam nawet świadkiem jednej stłuczki.


Szutrówa z Sapanty za połoninkami

Pojedzeni i zatankowani ruszyliśmy dalej w off. Chcieliśmy dzisiaj dojechać w okolice Leordiny, a zostało jeszcze z 80km. Podczas wracania asfaltem na ślad przeszkodziły nam roboty drogowe i całkowicie zamknięta droga. Mateusz jednak znalazł na swojej nawigacji ścieżkę łącząca się ze szlakiem, którym mieliśmy jechać, która do tego trochę nam skracała drogę. No i zaczęło się. Ostry skręt w lewo i od razu stromy podjazd, na szczęście po ubitej ziemi z trawą. Zaraz potem kolejny podjazd, z luźnymi kamorami oraz wielgaśnym psem z zagrody obok. Poległam w połowie. Chwilę potem kolejny podjazd, więcej kamieni, koleina. Jadę, wywaliło mnie na lewo po chwilowym wheelie, włączyła się pieprzona blokada, która nie pomogła na kolejnych podobnych pojazdach. Stres, a do tego napieprzające słońce i chyba 36 stopni temperatury i nadal ubrane grube ubranie wcale nie pomagały. W pewnym momencie myślałam, że dostanę jakiegoś udaru cieplnego, a woda, która schodziła w bardzo szybkim tempie, dawała ulgę tylko na moment.





Zostałam jednak wynagrodzona, bo w końcu dostaliśmy się na górę, na połoninę, wręcz na jakiś pieszy szlak, chociaż nie było to już takie spektakularne jak wcześniej. Z prawej strony wystawały jakieś skały, ale naprawdę nie miałam sił się interesować co to i dlaczego. Nie mieliśmy też za bardzo na to czasu. Droga z szuterków zmieniła się w błotnistą drogę przez las.. ale że było sucho, to szybko przejechaliśmy. Potem znowu kręty kamienisty szuter i stwierdziłam pewną prawidłowość, która mnie utwierdzała w nadziei jeszcze parę razy – jeśli widzisz na szlaku końską kupę, to znaczy, że drogę musiał przejechać koń z wozem i niedaleko będzie asfalt :-P


Chwila przerwy


Craesteee cośtam :P


Dzidaaaaaaa.. btw. Kropeczka na końcu drogi to ja :P


Jak dobrze, że było sucho

Po dojechaniu do asfaltu ja miałam już dość. Mateusz jeszcze nie, on pewno nawet nie zauważył, że jeździł po jakiś podjazdach z kamorami. Słońce jeszcze było na nieboskłonie, także postanowiliśmy zrobić jeszcze jeden offowy odcinek. Zaczął się spoko, lajt, szuter. Po drodze mijamy zjeżdżający traktor. Jeszcze nie wiem, że traktor czy ślady po nim to zły omen. Naprawdę przyjemna droga skończyła się na łagodnym, ale zmasakrowanym podjeździe, albo stromym, skręcającym 90stopni, ziemistym wjeździe. Jedziemy tym drugim. Dalej grząskie błoto, kałuże, a za nim droga prowadzi jakby po korycie strumienia z wielkimi kamieniami. Pękam, żądam odwrotu. Nie miałam ochoty jeździć po nocy, szczególnie, że to była chyba jedyna ścieżka, którą narysowałam „bo na mapie była zaznaczona ścieżka”, ale nie miałam potwierdzenia, że to jest przejezdne. Wracając przez wioskę, Budesti chyba, mijaliśmy wiele pensjunów i postanowiliśmy się już teraz gdzieś zatrzymać. Na tabliczce przy drodze był znaczek kempingu (w sensie namiocik), ale chyba był tam tylko jako chwyt marketingowy, bo na terenie pensjuna był tylko beton, a na trawie najwyżej kupa obornika. Wzięliśmy pokój. Drogi, 100leja, ale za to był prysznic, z ciepłą wodą, z 3-funkcyjną baterią, myślałam, że stamtąd nie wyjdę, tak było dobrze po tym ciężkim dniu. Mimo luksusów za ścianą mieliśmy bojler czy inne ustrojstwo od grzania wody, który się włączał co jakiś czas, nawet w nocy i buczał jak popieprzony :/ Nie podobało mi się tam. A Mateusz rozkoszował się miejscowym piwkiem, jakby nigdy nic ;-)


2,5litra piwa w plastikowej butelce
cubiacus - 2015-09-04, 10:11
:
Naprawdę śliczne tereny :-P Fajnie, że bez większych przygód - jednak wyszykowanie moto robi swoje :-)
managa - 2015-09-04, 10:13
:
Pod koniec zaczął mi klękać akumulator. Na szczęście wszędzie było z górki :D
tomekz - 2015-09-04, 11:21
:
Fajoskie tereny i zdjęcia :-)
Ola - 2015-09-04, 13:11
:
Jak widzisz końską kupę .... :) Zostaliście prawdziwymi tropicielami ;)

Fajnie się czyta nadal :)
Bolo - 2015-09-04, 19:32
:

dzoana - 2015-09-04, 20:19
:
Bolo aż zaniemówił z wrażenia;)
jedi_racer - 2015-09-04, 20:45
:
SRSIMA napisał/a:
Domin0 napisał/a:
Elza napisał/a:
Pięknie!! może następny zlot Maramuresz? :mrgreen:


1.Domin0 :mrgreen:


1.Domin0 :mrgreen:
2.SRsima :mrgreen: :mrgreen: (Rumunię 2016 mam zaklepana od czterech lat i nie może nie wyjść :-) )


1.Domin0 :mrgreen:
2.SRsima :mrgreen:
3. jedi_racer (tylko termin muszę znać)
managa - 2015-09-07, 11:55
:
Dzień IV 29.08

Dzień kolejny czas zacząć. Plan? Dojechać do Borsy, czyli znowu wiele kilometrów przed nami i chęci pokonania ich offem po nieznanych górach. Wyruszamy. Jedziemy przez Budesti, po drodze mijając mieszkańców, ubranych chyba w ludowe/odświętne stroje, tj. panowie mieli na sobie coś na wzór małego abażura, a babuszki (bo głównie je widziałam), małe i skurczone, czarne, szerokie kiecki podciągnięte pod sam biust i biała bluzeczka, też szeroka, do tego kołysały się na boki, przez co całość wyglądała nieco dziwnie. Ale miało też swój urok. Dojechaliśmy do przyjemnego szutra wzdłuż rzeczki. Jak zawsze, zaczynało się spokojnie, a potem nagle bach! Stromy podjazd z zakrętami po wielkich kamorach! Widziałam, że nawet Mateusz zaparkował w połowie (kołami w górę :P) twierdząc, że po prostu chciał na mnie poczekać. Trochę potargaliśmy załadowaną afrę pod górę, a potem jeszcze Domino i jesteśmy prawie na końcu podjazdu. Szczęście było blisko.






Widząc połoninę z radości musiałam jeszcze wywinąć na skarpę


Tu już droga spoko

Dalej jechaliśmy soczyście zieloną połoniną. Dobrze, że było sucho, bo inaczej droga zamieniłaby się w błotniste koleiny i śliską trawę. Na horyzoncie pojawiło się małe wzniesienie. Wiedziałam, że będzie stamtąd co oglądać i przyjemnie zjeść śniadanie. Niestety wjechałam w koleinę, z której co jakiś czas wystawał duży kamień, także dojazd do celu nie przebiegł tak gładko, jak myślałam. Ale w końcu dojechaliśmy! Nie wiem co to była za góra, szczyt, cokolwiek, na żadnej mapie nie było zaznaczone. Byliśmy chyba na ok. 1500m npm. Stał krzyż i parę pniaków służących za stół i stołeczki. No i do tego widoki. Z jednej strony wiocha i połonina, z drugiej widok na zalesione wzniesienia gór Maramuresza. Wiaterek powiewał, słoneczko świeciło, muchy bzyczały, a my zrobiliśmy sobie śniadanko w postaci zupki chińskiej i batona.










Śniadanko



Posileni grzybową i widoczkami, pojechaliśmy dalej. W dół, docelowo miało być do Poienile Izei, no ale.. Droga była spoko, delikatnie w dół, delikatnie kamienista i z małą rynną. Już nawet nie pamiętam kiedy się zaczęło psuć.. Pojęcie względne, zaczęła się droga przez las z głębokimi koleinami, wypełnionymi wodą, błotem, gałęziami, kamieniami, raz w górę, raz w dół. Nawet mi się podobało, przynajmniej tak nie grzało słońce. Jak dobrze, że było sucho.






upss zassało

Nie wspominam o tym za często, ale przez całą drogę było mi straszliwie gorąco, wręcz na granicy jakiegoś udaru. Kurtki jednak nie chciałam zdjąć, nie czułam się pewnie, dopiero po koniec to zrobiłam. Także gdy wyjechaliśmy z lasu znowu na kamienie i zjazdy, niezbyt się ucieszyłam. Już nawet nie pamiętam, w którym momencie miałam serdecznie dość. Na nawigacji miałam podaną tylko wysokość, a ta zmniejszała się bardzo powoli, czasami wręcz rosła, ku mojemu niezadowoleniu, a do tego jak zwykle woda nam się kończyła (mimo 2litrów zapasu z początku dnia). No ale jakoś się sturlałam na dół. Dosłownie, bo przy obniżonych moralach zaczęłam bardzo powoli staczać się na dół.







W końcu dojechaliśmy do szerokiej kamienistej drogi, a na niej.. końska kupa! Jesteśmy uratowani! Zjeżdżamy w dół przyjemną krętą drogą. Po bokach co jakiś czas pojawiają się naprawdę pionowe ziemiste podjazdy, widzę zadowolenia u Mateusza na ich widok, mimo, że jadę za nim, ale nie tym razem, a już na pewno nie tymi motocyklami. Pierwszy raz na naszej drodze dojechaliśmy do szlabanu na drodze, ale dało się go spokojnie objechać rowem. Dojechaliśmy do wiochy, Valeni chyba, czyli zupełnie nie po tej stronie gór co chcieliśmy. Ważne jednak, że mieli sklep. Jeszcze nigdy zimna cola nie smakowała mi jak tamtego dnia. Dzięki niej odzyskałam siły, ale Mateusz stwierdził, że do Borsy dojedziemy dalej asfaltem. Nie wiem czemu, ale trochę posmutniałam, bo po szuterkach bym jeszcze pojeździła, ale nie protestowałam, bo kto wie czy w bardziej męczące tereny byśmy nie wyjechali. Pozostałe 60km pokonaliśmy więc przez wiochy, oglądając bogato zdobione kościoły, drewniane chaty z tymi ich wielkimi bramami. W pewnym momencie jechała za nami banda na crossach/enduraskach, ale nie zaznaliśmy bliższego kontaktu. Kemping w Borsie mieliśmy już wyszukany wcześniej, toteż szybko go znaleźliśmy, mimo, że obiekt turystyczny z wielką reklamą w Internecie czy w postaci banerów po mieście okazał się średniej wielkości podwórkiem za domem. Nie zrozumiałam dobrze właściciela, ale chyba rok temu z tego samego miejsca została ukradziona Afryka, ale koleś zapewniał nas, że mamy zaparkować z tyłu, że ma psa i takie tam. No nic, prysznic, gorący kubek i kima w namiot, to był ciężki dzień. Dla mnie. Mateusz pozostawał niewzruszony. Podziwiam go za cierpliwość do mnie, a właściwie dziękuję mu za nią, bo bez niego nadal bym tam tkwiła :-P Jutro będzie lepiej i dużo ładniej :-)
Ola - 2015-09-07, 15:24
:
W niedzielę też spotkałam końską kupę, dzięki której 15 minut później dotarliśmy do asfaltu :)
A na ciepło tylko zbroja zamiast kurtki ratuje, przynajmniej mnie.
hansel - 2015-09-07, 19:22
:
Ola napisał/a:
W niedzielę też spotkałam końską kupę, dzięki której 15 minut później dotarliśmy do asfaltu :)
A na ciepło tylko zbroja zamiast kurtki ratuje, przynajmniej mnie.


Tylko trzeba uważac, żeby nie pomylić końskiej z niedźwiedzią :P


1.Domin0 :mrgreen:
2.SRsima :mrgreen:
3. jedi_racer (tylko termin muszę znać)
4. Hansel (Rumunia rulz)
Alibaba - 2015-09-13, 00:07
:
Ekstra wyprawa tylko pozazdrościć :mrgreen:
adziad - 2015-09-14, 08:54
:
Bardzo Wam zazdroszczę. Rispect Aga za dzielność terenową. Chyba aż tyle cierpliwości nie trzeba było co nie Hansel??? Nasze forumowiczki akurat dają radę w terenie, czasem o wiele lepiej niż faceci.
managa - 2015-09-14, 14:35
:
adziad, a dziękuję bardzo. Chociaż jak teraz myślę, to nie było aż tak źle, tylko ten upał wykańczał, no i trochę bagaż za bardzo ciążył. Następnym razem będzie na pewno lepiej :)
hmm zostały mi dwa najlepsze dni do opisania.. ^^
hansel - 2015-09-14, 19:27
:
adziad, pewnie że nie. Postęp jest, no i pewności siebie tez coraz wiecej, jak juz Aga odwazyla sie ruszyć (w góre lub na dół) to była profeska. A z tym czekaniem to różnie bylo, ja tez pare razy leżałem :-D Co do forumowiczek to szczera prawda, niejednego chłopa juz zawstydziły skillem.
managa - 2015-09-15, 11:10
:
Dzień IV 30.08 cz.1

Balujący nocą sąsiedzi oraz szczekające psy (oraz spanie głową w dół) nie pozwalały nam dobrze wypocząć przed dzisiejszym dniem. Do tego mój niewielki stres, bo.. mieliśmy dzisiaj jechać na tzw. Farcul. Taki punkt obowiązkowy każdej wycieczki bardziej offowej w Maramuresz. Naczytałam się różnych relacji, w których autorzy opisywali jazdę trawersem nad przepaścią, jazdę granią z przepaściami po obu stronach, a wcześniej trudne podjazdy, kamieniste czy błotniste, pod które nie da się wjechać cięższym motocyklem. Także stresik był, ale trzeba było spróbować. Wstaliśmy wcześniej, zjedliśmy śniadanie proponowane przez właściciela (za te kasę nie polecam) i ruszyliśmy w trasę. Tym razem bez bagaży, także wiele kilogramów balastu mniej! Mieliśmy dwie opcje – dojechać do Repedei i stamtąd jechać śladem, wracając potem offem do Viseu de Jos, ale wybraliśmy tę drugą, czyli od razu z Viseu de Jos wjechaliśmy w off, który miał być rozgrzewką przed wjazdem w zasadniczy punkt dzisiejszej wycieczki. Zaczęło się standardowo :-D Szuterek między domami, potem szuterek między drzewami, potem ziemista ubita droga (dobrze, że było sucho). Po drodze mijamy pokiereszowaną ciężarówkę. Wygląda, jakby się stoczyła, ale niewiadomo. Przestroga?



W końcu dojeżdżamy do skrzyżowania, z błotem, kamieniami, gałęziami. I trzy drogi. Skręcająca w prawo, dość pionowa, ale ziemista, ale też skręcająca w innym kierunku niż zamierzony, więc nawet na niego nie analizowaliśmy. Następna była spoko, też bardziej pionowa i obok, łagodniejszy podjazd, ale z dużymi kamieniami i błotem, powodowanym przez strumyk. W sumie każdy miał swoje plusy i minusy. Mateusz wybiera podjazd nr 1. Wraca po chwili, bo podjazd okazał się dojazdem do chaty czy coś w tym rodzaju. Jedziemy więc błotem i kamieniami. Tą drogą jechały też wcześniej jakieś enduraki (zabawa w tropiciela cd.). Niewiele minęło, a widzę i słyszę, że Afra nie chce jechać dalej. Kamienie okazały się za duże i za śliskie. Wycofujemy Afrę i próbuje jeszcze raz. Nie daje rady. Plan B to podjazd wcześniejszym pojazdem i spróbowanie przebicia się na tę drogę jakoś bokiem. Ale Dominator dał tędy radę (ofc z Mateuszem za sterami :<). Dalej jest już spoko, tj. sucho, ale dalej kamory. W końcu jakoś oboje podjeżdżamy na lepszą nawierzchnię bez kamieni. Ale za zakrętem..




Afra stop




Tu już lepiej

W myśl zasady „Im wyżej, tym mniej kamieni”, a tutaj już nie było kamieni, pokrzepiona jadę dalej. Za zakrętem znowu kamienie! No ale jadę, jadę, mielę te kamienie, poruszam się do góry. Lekki zakręt i okazuje się, że podjazd jakby nie miał końca i pnie się bardziej do góry niż wcześniej. Chwila zawahania, spadają obroty, brakuje mocy, hamulec, ale kamienie, więc się staczam, aż w końcu kuźwa bęc. Mateo podjeżdża Afrą, no i trzeba podnieść dziada. Okazuje się, że wypadł bieg i jest na luzie, więc niczego nieświadomi zaczęliśmy się we trójkę staczać na dół, w wyniku czego zaparkowana obok Afra również się przewróciła, ja się przewróciłam, Mateusz się przewrócił i Domino też, leżało parę metrów niżej. A mogło się skończyć dużo gorzej.. Jeszcze do tego Afryka leżała na rozłożonej stopce i nie było tak prosto jej podnieść.. A paliwo ciurka powoli z jednego i drugiego, a końca nie widać.. Koniec końców wszystko wróciło do pionu i podjechało na szczyt tego piekła. Oczywiście za kierownictwem Mateusza, więc ja musiałam się osobiście wspiąć na górę, po luźnych kamieniach, w buciorach motocyklowych.. Łatwo nie było, ale jeszcze tylko trochę..


Hyc o kamienie i Domino kuźwa bęc!


Już po wyjebkach




Ja wypluwam płuca, krew, pot i łzy, a Mateusz wydaje się najszczęśliwszy na świecie :D




Na górze jakby mniej drzew i więcej trawy. My jedziemy w prawo.

Dalej zaczęła się trawa, ale potem znowu w drzewa i kamieniste podjazdy, ale dużo mniejsze i lżejsze niż ten co przed chwilą. Dojeżdżamy do jednego miejsca, w którym mamy do wyboru jazdę ciasnym trawersem, albo znowu pod górę. Wybieramy to pierwsze. To było naprawdę ciekawe doświadczenie. Zaczęłam sobie przypominać, że mam lęk wysokości! Mateusz jak zwykle przejechał jakby nigdy nic. No to moja kolej. Zapamiętać – nogi na podnóżkach i stała prędkość. No i starać się nie patrzeć w prawo. Jechałam napięta jak struna, a postój w połowie był dla mnie niezwykłą męką psychiczną. Najważniejsze było to, że przed nami miały pokazać się już połoniny i wszystko miało być takie piękne, proste i dobre.


Byle dojechać do tego drzewka, potem podjazd i jesteśmy u celu!


Nie patrz w dół!


Byle nie przechylać się w prawo!



Po wjechaniu na górę byłam tak szczęśliwa, że nawet zdjęć za dużo nie robiłam. Na samym szczycie powitali nas pasterze, widziałam głównie dzieciaki. A przed nami – widok na góry! Chyba na góry Maramureszu właśnie. Pięknie było. I dalej ta droga, łagodnie opadająca, lajtowa, czasami piaszczysta. A potem zaczęły się zjazdy. Z kamieniami oczywiście. Do tego w pełnym słońcu. Nie były trudne, ale ja znowu złapałam jakąś blokadę, przez co Mateusz miał dużo czasu na podziwianie widoków. A ja tylko patrzyłam na nawigację i na powoli zmniejszającą się wysokość nmp. Wiem, jestem beznadziejna :D Żeby nie było za fajnie, skończyło mi się paliwo (czyt. włączyła rezerwa), przez co plan wjazdu na Farcul musieliśmy odłożyć na następny dzień, ponieważ najbliższa stacja była w Viseu de Sus, czyli z wiochy, w której zaczynaliśmy dzisiejszą offową przygodę, a że godzina była już dość późna na wyjazd w nieznane góry, postanowiliśmy wrócić do Borsy i zaliczyć przełęcz Prislop z okolicznymi szuterkami, które na pewno miały być szuterkami.




















Na wprost lekko po prawej połoniny, na które pojechaliśmy następnego dnia

CDN
Bicio - 2015-09-15, 15:29
:
Nie ma jak porządny wpierdol :-D Ja wiem czemu Hanselowi się micha cieszy :-D Mi też się cieszy jak to czytam ;-)
managa - 2015-09-28, 11:39
:
Dzień IV cz.2
Powrót na oparach benzyny był ekscytujący, ale na szczęści udało się dojechać w porę (naprawę w ostatniej chwili) do stacji benzynowej. Pamiętam bardzo dobrze smak pomarańczowego napoju gazowanego. Jak normalnie nie gustuję w kokakolach, fantach i innych sprajtach, tak tego dnia, w ten upał i po tym niemałym dla mnie wysiłku, zimny słodki płyn, dodatkowo łechtający gardło bąbelkami, był najlepszą rzeczą jaka spotkała mnie tamtego dnia. Oczywiście z takich przyziemnych spraw, bo przecież drugą część dnia chcieliśmy spędzić na widokowych szuterkach, po które tu przyjechałam, ale o nich za moment. W Borsie w ramach obiadu zjedliśmy pizze w dużym i nawet ładnym lokalu. Pizza była dobra i niedroga, jednakże bardzo głośna muzyka i duża fontanna tuż obok naszego stolika nie pozwoliły na wyciszenie się, czy nawet rozmowę. Szybko się więc zawinęliśmy dalej w drogę.


Widok z pizzerii na, bodajże, najwyższy szczyt w okolicy w Parku Narodowym Jakimśtam

No to jedziemy. Przed nami przełęcz Prislop i wiele serpentynem, które dość szybko, ale łagodnie, prowadziły nas w górę, w sumie chyba na ok. 1700m npm. Zakręty jeden po drugim, taki Salmopol w Beskidzie to pryszcz, jednakże nawierzchnia na drodze nie sprzyjała nawet endurakom, dziura na dziurze, podłużne szpary, co jakiś czas na poboczu punktowe roboty drogowe, a do tego rumuńscy kierowcy z tyłu, co na ciaśniejszych zakrętach nie było zbyt bezpieczne i wymijanie „na milimetry” było czymś normalnym. Przypomniałam sobie jedną relację ze śladem, który omijał asfalt i prowadził skrótem w miejsce, w które chcieliśmy się udać. Szybki rzut oka na nawigację i faktycznie jest jakaś ścieżka. No to jedziem tam. Skręciliśmy parę km od Borsy, w jakimś turystycznym zagłębiu, gdzie stało pełno wysokich hoteli, były ze dwa stoki narciarskie i szlaki w góry parku. Początek typowy, szuter, potem więcej kamieni, ale te były dużo bielsze niż te spotykane wcześniej. Mijamy po drodze paru turystów z plecakami. Jedziemy szutrowo-kamienistymi serpentynkmi do góry, oczywiście gubiąc drogę, a gdy się odnalazła, okazała się zbyt dużym wyzwaniem. W sumie nie widziałam jej, ale skoro Mateusz tak stwierdził, to musiało być coś na rzeczy. Nie było co się tam pchać o tej porze, w nieznane, w teren parku, jeszcze do tego między ludzi. Wracamy na asfalty..






Po drodze mijamy jakieś opuszczone zabudowania


Serpentynami do góry


Kamienna ściana i szukanie drogi


Podjazd, z którego rezygnujemy

Niezbyt wygodną jazdę dziurawymi serpentynami wynagrodził nam widoczek, który pojawiał się powoli nad koronami drzew. Widok na ciągnące się połoniny! Powinnam napisać o nich duży akapit, ale niestety nie jestem autorką „Nad Niemnem” i jedynie mogę w myślach przywołać emocje, które towarzyszyły mi podczas podziwiania tych widoczków, a wam najwyżej pokazać zdjęcia, które oczywiście nie oddadzą wspaniałości tamtych chwil. I tak oto dojechaliśmy na samą górę, na której stały ze dwa kościółki, jakaś biała dzida, budujące się wielkie hotele oraz stragany z suwenirami, trochę psów i dzieci. No i widoczek, więc fota obowiązkowo.



Słońce już nisko, toteż na koń i jedziemy dalej. Naszym celem było „jeziorko”, tylko tyle wiedziałam o tym szlaku, który zassałam z Internetu :-D Zjazd na szuter był niedaleko. Droga super, płaska, równa, ubita, także nie dziwię się, że po drodze mijamy się z osobową Audi, która musiała być zapowiedzią naprawdę lajtowej drogi, ale też ciekawego miejsca, skoro parka wewnątrz pofatygowała się o wjazd tam. I nie dziwię się, bo było warto. Początkowo jedziemy sobie nieszczególną drogą, przez las, po drodze mijając jeszcze z dwa samochody. W końcu zaczyna się przezedzać, a droga lekko falować na boki, jest naprawdę super. Przed oczami zaczynam widzieć to co na zdjęciach. Jak już pisałam, Orzeszkowa ze mnie marna, nie umiem opisywać zachwytów nad krajobrazami. Mimo prostej drogi do zapitalania na pełnej K, zatrzymuję się (na poboczu, bo duży ruch) na sesje zdjęciowe, które możecie zobaczyć niżej.




Siuterki


Już za moment..


I jest pięknie!




Punkt widokowo-fotografujący














Jedziemy dalej  Po drodze mijamy turystów, także wolniej, niż by można, ale po co szybciej? Aha, jesteśmy na ok. 1500m npm.





Dojeżdżamy do skrzyżowania, w którym jest tablica oznajmiająca o zakazie jazdy dalej, bo park. Chyba :-P Na prawo jest podjazd na wzniesienie, z którego możliwe też jest ładny widok, ale stało tam oczywiście Audi, więc nie chcieliśmy przeszkadzać. Po lewej stronie stado krów wracające już do dość dużej obory. Zaś na wprost jest dość fajna (zróżnicowana, kręta, z wystającymi kamieniami) dróżka, która zapewne prowadziła do tego jeziora, jednakże zdecydowaliśmy, że lepiej nie ryzykować. Niby można jeździć wszędzie po górach, za co kocham ten kraj, więc jak odpuścimy sobie jedno jeziorko, to nic nam się nie stanie  Tak więc znowu parę fotek i jedziemy tą samą drogą z powrotem do asfaltu. Tylko po to, żeby znaleźć kolejny szuter na połoniny..




Na co komu terenówka?






Nasza jedyna fotka razem


Powrót na asfalt

CDN
Ola - 2015-09-28, 19:17
:
podziwiam gorące widoki w ten zimny dzień :)
managa - 2015-09-28, 19:39
:
Po przemoczonym Rogaczu mam inne odczucia co do 36stopniowego upału i relacja może nie oddawać w 100% uczuć mi towarzyszących miesiąc temu ;-)
boro - 2015-09-28, 20:53
:
Piekna kraina szutrow
Alibaba - 2015-09-29, 22:43
:
bardzo ciekawa relacja z wyprawy , mocno wciąga jak błotko jeziora Żywieckiego . Chętnie powtórzę tą lekturę w zimowe wieczory. Mam nadzieję ze to nie koniec :-P
managa - 2015-10-01, 13:14
:
Będzie jeszcze, będzie ;-) Tylko na pisanie relacji schodzi dużo więcej czasu niż by się zdawało..
BTW Właśnie zobaczyłam na google na te szutry z ostatniego odcinka i się bardzo zdenerwowałam, bo owe JEZIORKO było kawałek w lewo na legalu.. grrrr! :evil: Następnym razem :twisted:
managa - 2015-10-07, 22:35
:
Dzień IV cz. 3

Tak sobie myślę, że wybraliśmy sobie dobrą porę dnia na jazdę po połoninach. Słońce świecące z boku dawało specyficznego klimatu i tak cudownie, delikatnie oświetlało zbocza i górki w tle. Po raz kolejny – koloryzować opisów to ja nie umiem. Pozytywy położenia słońca na nieboskłonie już znamy, ale minus taki, że niebawem szybko zacznie robić się ciemno, a my chcemy pojechać na jeszcze jedne szuterki, te widoczne w tle z parkingu spod kościoła. Na samym początku zaskoczyło mnie srogie, gęste, czarne błoto, ale dalej już było sucho. Droga biegła spokojnie prosto i w raczej płasko, nawierzchnia ubita, z wystającymi pojedynczymi kamieniami, czasem z dodatkiem szutrowych kamieni. Potem droga przez chwilę zaczęła lekko się kręcić i piąć do góry z większą ilością luźniejszych kamieni. Jadę, jadę, zaczyna pojawiać się horyzont, po lewej stronie w zagrodzie pełno koni, a na wprost pojawiły się góry! Podjechaliśmy niewiele wyżej, niż połoniny w poprzednim odcinku, a widok tak się zmienił, tak na plus. Krajobraz z widokiem na południe był naprawdę cudny. Nie wiem jak to opisać, ale bardzo się wzruszyłam. To było taki moment i miejsce, gdzie nagle poczułam tę przestrzeń, wolność. Generalnie na tych szutrach jechaliśmy z Mateuszem bardzo wahadłowo, najpierw ja jechałam, a Mateo robił mi od tyłu foty. Potem ja się zatrzymywałam i robiłam jemu zdjęcia i tak na zmianę. I akurat to miejsce z widoczkiem to była moja kolej.


No to w drogę..




[size=9]„No jedź, to Ci fotkę zrobię!”















Nieco trudniej..














Po prawej stronie widać chyba dach domu – też bym chciała tu mieszkać..

Nasyciłam się widokami, więc wsiadam, żeby jechać dalej i.. I awaria, bo titam guzik i nic, tylko mi cyka spod kanapy i ogólnie kapa. Gdy przyjeżdża wsparcie, odpalamy go na pych, na szybko diagnozujemy słaby akumulator i zalecamy nie gaszenie motocykla za często. No to dalej w drogę. Nie wiem w sumie co napisać dalej. Jechało się super po niezmiennie równej, czasami falującej na boki drodze, raz wśród drzew, raz na kompletnym pustkowiu wśród traw. Krajobraz gór, którym się tak zachwycałam, raz się pojawiał z boku, a raz go zupełnie nie było widać. Dojechaliśmy w końcu do krzyża, a na nim tabliczka, która nic mi nie mówiła. Krzyż natomiast patrzył na dość przyjemny widoczek. Chwila przerwy na zdjęcia, napojenie się i zastanowienie się, jak dalej jechać, bo godzina dość późna. Ja już nie miałam działającej mapy z gpsem, więc musiałam zaufać Mateuszowi. Jedziemy więc dalej, póki jest jasno.


„Huston, mam problem!”





















Szutry, szutry i nieco uboższe widoki. W oddali widzę wieżę, radiostację, nadajnik? Nie wiem, nie wnikałam, ale jak się potem okazało, jechaliśmy właśnie do niej. Na miejscu spotykamy parę psów, które niezbyt nas polubiły, bo mendy zaczęły szczekać i gonić z niezłą prędkością, a przy tym nieugięte, bo trochę trwało, zanim nam odpuściły. Podczas ucieczki zaczęły mnie dochodzić niepokojące dźwięki z wnętrza mojej torby bagażowej. Okazało się, że jej nie zamknęłam i podczas poprzednich paru kilometrów bezstresowej, wręcz błogiej przejażdżki szutrami, jechałam bez aparatu i wody! Mateusz zebrał po mnie tylko śmieci, ale postanowił wyruszyć z powrotem w misję ratunkową. Jak się możecie domyśleć, zakończyła się pomyślnie, a co bardzo mu dziękuję! A aparat nawet nie ucierpiał upadku o kamienną drogę. Świętowanie trwało jednak krótko, bo naprawdę zaczynało się już powoli ciemnić, a my gdzieś w górach i połowa drogi przed nami. Na szczęście (lub nieszczęście) droga zaczęła iść w dół, co było dobrym znakiem, iż jedziemy w dobrym kierunku.










One też wiedzą, że należy już iść do domu..




No to powoli w dół. Ścieżka na wprost do obczajenia następnym razem.

Droga prowadzi szutrowymi serpentynami w dół, dochodząc w końcu do głównej szutrówy. Ostatni odcinek zajął mi trochę więcej czasu niż Mateuszowi i gdzieś w połowie tego kamienistego zjazdu zauważyłam, że do Mateusza podjeżdża terenówka i wyskakuje z niego trzech chłopa. Zjechałam więc szybciej, bo przecież nie wiedziałam, jakie intencje mieli jegomoście na dole. Podjeżdżam, a jeden z nich częstuje nas jakimś dziwnym białym serem. Był dość puszysty/napowietrzony i zupełnie bez smaku, ale doceniam gest. „Napastnikami” okazali się młodzi Rumuni (gdzieś w naszym wieku), a jeden z nich mówił bardzo ładnym płynnym angielskim, więc mogliśmy sobie z nimi trochę pogadać. Opowiadał o tych górach, że porozrzucane są tu obiekty wojskowe (byłe) oraz że miał dziadka, który walczył w II wojnie światowej? Albo że trafił do obozu w Auschwitz? Że ten dziadek był Polakiem i się przeprowadził do Rumunii? No i że sam był w Polsce, właśnie tam w Oświęcimiu i w Poznaniu. I taka ogólnie gadka szmatka. W momencie, jak podjechała druga terenówka ruszyliśmy w drogę, wszyscy w jednym kierunku, drogą bardzo fajną, jak zwykle kamienistą, ale znośną, wzdłuż pionowej białej ściany. Coraz mniejsza widoczność i ta droga, świadomość, że tu niedźwiedzie i jakieś wojsko, dodawały uroku i lekkiego dreszczyku. Potem droga zaczęła biec wzdłuż sporej rzeki. Generalnie droga była szeroka i równa. W pewnym momencie minęliśmy dziwne zabudowania, wysoki betonowy budynek, pokryty pomarańczowym naciekiem, przypominający nieco dwemerskie ruiny. Niestety nie mam zdjęcia, bo i tak by nie wyszło z racji braku oświetlenia. Dalej było jeszcze parę takich, aż do samej cywilizacji. Aha, i fajna szutrowa droga zaczęła się zmieniać w baaaaaardzo podziurawiony asfalt, którym nawet endurakiem trudno się jechało, a już w ogóle, kiedy trzeba było się rozpędzić, bo nagle psy zaczęły gonić. Na szczęście udało się dojechać do miasteczka, wręcz w ostatniej chwili. Okazało się, że trafiliśmy do Baie Borsy, czyli rzut beretem od naszego kempingu. Po emocjonującym dniu miałam ochotę wziąć prysznic i iść spać, ale spotkała nas kolejna niespodzianka, czyli nowi sąsiedzi, w postaci chyba dwóch rumuńskich rodzin. Na małym placyku zrobiło się dość tłoczno i głośno. Poszliśmy spać chyba o 21., co było dobrym pomysłem, bo w nocy parę razy się budziłam z powodu rozmów, śmiechów w środku nocy.. No nic.. Jutro w końcu Farcul!
managa - 2015-10-21, 12:09
:
Dzień V

Budzimy się dość wcześnie, może o 6. Po równie marnym śniadaniu co dnia poprzedniego, odpaliliśmy maszyny i znowu na lekko (oj, jak dobrze się jeździ bez bagaży!) ruszyliśmy asfaltem na zachód, chcąc osiągnąć cel – Farcul (Farcau). Tym razem nie zamierzaliśmy skracać drogi przez góry, tylko objechać na około, przez Repede. Bodajże tankowaliśmy do pełna dnia poprzedniego, przed połoninami i stwierdziliśmy, że na pewno nam starczy benzyny, co oczywiście się potem na nas odbiło :P W końcu mieliśmy do pokonania 50km samym asfaltem, a potem około 20km po szutrach i połoninach, w jedną stronę. Dojechawszy do Repedei znajdujemy odpowiedni skręt, który od razu zaczyna się spokojnym skuterkiem. A ja, nauczona poprzednimi 4 dniami, tylko czekam, aż zacznie się stroma droga pełna kamieni. Po drodze mijamy mieszkańców z kosami i innymi narzędziami, idących w pola, pastwiska i co tam jeszcze. Gdy droga zaczyna robić się kręta, również ze dwie terenówki (w jednej chyba turyści). Jedzie się naprawdę spoko, nie tylko ze względu na łagodność drogi, ale również temperatury. Muszę dodać, że tego dnia byłam naprawdę zmęczona i jedyne o czym myślałam, to wjechać na połoniny i zjechać cała i zdrowa. Znowu przypominałam sobie tylko te wszystkie relacje z podjazdu pod Farcul, z tymi zdjęciami ze stromych podjazdów, ale jakoś tak z mniejszymi emocjami, zmęczenie wyssało je ze mnie. Spoglądałam czasem na nawigację z narysowanym śladem, jednak ta larkowska menda zaczęła się psuć w kulminacyjnym momencie, kiedy mieliśmy skręcić z tego przyjemnego szutru. Okazało się, że wszystkie moje obawy były bezpodstawne. Tylko na początku spotkaliśmy się ze skręcającym podjazdem z głęboką koleiną pośrodku z kamieniami, gałęziami i wszystkim złym, albo stromą ścianą, która była dużo lżejsza do wjazdu. Dalej droga biegła łagodnie ku górze i nie było w niej nic skomplikowanego. Odzyskałam siły i entuzjazm, zapominając o tych zdjęciach z Internetów. Kawałek dalej był jeszcze jeden gorszy podjazd z kamieniami, na którym spękałam pod koniec, bo mi podbiło przednie koło do góry, ale tak wszystko było super. I tak oto dojechaliśmy do przedsionka nieba, a dokładniej do jakiejś opuszczonej wioski/gospodarstwa, zbudowanego z poczerniałego drewna, a wszędzie wokół leżały mniejsze i większe głazy. Moja pierwsza myśl – opuszczona wioska po deszczu meteorytów 


Droga o zjeździe z szuterków


Tyle strachu o nic






Tam jedziemy

Jedziemy dalej, przez pewien czas po zielonej trawce, z której wystaje pełno kamieni, więc jadę trochę slalomem. Chwilę dalej po prawej stronie stoi ładna, nowa stodoła, a my jedziemy między stadem krów. Powoli wspinamy się ku górze. Fragmentami droga po grani jest bardzo dziurawa, krzywa, przecinają ją w różnych kierunkach „szpary”. A w oddali pojawia się pierwszy podjazd. Wygląda na ogromny i trudny do pokonania, ale okazuje się niczym trudnym. Wjeżdżamy na kolejny „stopień” tych pagórków (nie umiem się wysłowić), a przed nami dużo trudniejszy podjazd, będący serią, chyba 4, krótszych podjazdów. Zbocze jest wyjeżdżone w wiele różnych kolein, także mamy do wyboru strome, ale proste, lub łagodniejsze z zakrętami. Niestety podjazdy są ziemiste, a w górnej części ziemia jest bardzo luźna, wymieszana z kamieniami. Że tak powiem – dobrze, że było sucho, bo jakby tylko trochę popadało, to nawet świeże C02 by nam tu nie pomogły. Przed trzecim podjazdem zdygałam. Był dużo bardziej stromy i pokręcony, także ster oddałam Mateuszowi, a sama musiałam zapieprzać pieszo, co było odpowiednią karą, gdyż to zadanie do najprostszych nie należało :P Z kaskiem, aparatem, wodą, w buciorach, w pełnym słońcu, po luźnej nawierzchni; trochę trwało, zanim się wdrapałam na górze.. Ale było warto, co mam nadzieję, widać na zdjęciach ;)




Pierwszy podjazd połoninowy


A ramię powoli się rumieni*..


Opisywana wyżej seria podjazdów


W połowie ich drogi


Nawierzchnia i wystające głazy nie pomagają wcale w sprawnym wjeździe


Ale było warto 







Jest pięknie, widoki piękne, pogoda piękna, powietrze piękne. Żyć chwilą. Ale jedźmy dalej, może tam jest piękniej. Wjeżdżamy na grań, około. 1800 mnpm. Na początku jest spoko, ale szybko grań robi się bardzo wąska, po lewej i prawej stronie rozciąga się przepaść, a właściwie mniej lub bardziej strome trawiaste zbocze. Szybko przypominam sobie, że mam chyba lęk wysokości, także włączam pełne skupienie oraz niestety cała się spinam, a podczas jazdy moja uwaga zwrócona jest tylko na drodze, żebym przypadkiem z niej nie wypadła. W międzyczasie z trawy wyskakuje pies (na szczęście jest pokojowo nastawiony), to myślałam, że na zawał zejdę. Takie uroki lęku wysokości :/ Raz musiał mi Mateusz przejechać, kiedy to przede mną pojawił się kawałek drogi w dół, jeszcze do tego skręcający po drodze. Przynajmniej miałam wtedy czas na oglądanie widoków. No bo w końcu pojawił się on - Farcau.






W tle, po prawej stronie, świeci się Repedea


No to przerwa..




Nasza ścieżka szczytem




Z jednej strony sielska dolina..


A z drugiej strony – On, który patrzy.. czeka..

Droga zaczyna iść w dół, w kierunku sławnego jeziorka pod sławnego Farcula. Zatrzymujemy się na polance z widokiem na Niego. Idealny czas i miejsce na piknik z grzybową jako danie główne. Pod jeziorkiem gromadzi się spore stado owiec, parę psów i właściciele/pasterze. Doszliśmy do wniosku, że chyba mamy już mało benzyny :P W związku z tym, ale również z tłumów nagromadzonych przy jeziorku (od którego biegnie ścieżka w górę) postanowiliśmy odpuścić sobie w tym roku próby podjazdu na Faracu. Jak teraz myślę, to możliwe, że straciliśmy najlepszą ku temu okazję – podjazd był suchy (wilgotna trawa najczęściej eliminuje śmiałków), piękna pogoda, a jak się potem okazało, benzyny by nam bez problemu starczyło (no, chyba, że w razie niepowodzenia ktoś z nas by dachował). Ale trudno, następnym razem!  Póki co cieszyliśmy się chwilą, chińską zupką, słońcem, trawą, lekkim wiaterkiem, widokami. A razem z nami pasące się nieopodal konie.






I ten złowieszczo wystający szczyt..


Pocztówka na 5+






Ona na pewno miała na niego ochotę

Na początku tego odcinka pisałam, że w tym dniu chcę jak najszybciej wrócić cało do obozu. W chwili, kiedy postanowiliśmy wrócić, moje myśli krążyły tylko wokół tego wspaniałego miejsca, kiedy chciałam tu zostać. Rzeczywistość jednak była dużo surowsza i trzeba było jechać. W posiadanym przez nas tracku był odcinek prowadzący inną drogą, niż znowu po grani, po zboczu. Z racji moich lęków i wyobrażania sobie, jakby wyglądała moja jazda tamtą drogą, zaproponowałam spróbowanie tej drugiej drogi, żeby móc potem opowiadać, że jak się ma wybór, to żeby jej nie wybierać :P Początkowo droga była spoko, dwa ślady, ale chwilę potem zamieniła się w jeden wąski wydeptany ślad. Pojedyncza ścieżka głęboko wydeptana w trawie, czasami rozdzielała się na więcej śladów biegnących równolegle, ale nadal nie była to ścieżka, którą można było swobodnie jechać takimi klockami jak nasze. Po lewej stronie zbocze w górę, po drugiej stronie zboczę w dół. Wg mnie nie było tak źle, chociaż skupienie na wysokim poziomie. Był to objazd tych wielokrotnych stromych podjazdów na gorszą pogodę, który był przejezdny i nawet ciekawy, ale raczej na raz, następnym razem na pewno polecimy górą w obie strony ;-) Aha, nie polecam tej trasy przejeżdżać objuczonym motocyklem, szczególnie w boczne sakwy /kufry:P Powrót przebiegł gładko i za szybko. Z racji podejrzenia niskiego poziomu paliwa dostałam nakaz zjazdu na wyłączonym silniku. Było to ciekawe doświadczenie, szczególnie potem na szutrach. Przynajmniej można było wsłuchać się w tę otaczającą ciszę.


Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia na końcu tej drogi, kiedy Mateo stał na końcu tej drogi, a za nim rozpościerał się krajobraz gór.. Mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi.




Minus tej długo utrzymującej się suszy – żółta trawa..


Opisywany wyżej „straszny” podjazd, tym razem w dół



*Zdjęcie kurtki w ten upalny dzień to było błogosławieństwo dla ciała. W czasie powrotu okazało się, że prawe ramię mam całkowicie spalone. Przez chłodny wiaterek w górach całkowicie zapomina się o prażącym słońcu, a przecież jest się bliżej do niego o te półtora tysiąca metrów.. :-)
Ola - 2015-10-21, 16:42
:
"A z drugiej strony – On, który patrzy.. czeka.." - podoba mi się ten opis :)

I w ogóle dzisiaj, w ten paskudny, deszczowy dzień z przyjemnością patrzę na słoneczne górskie suche krajobrazy :)
paweloc105 - 2015-10-24, 23:45
:
Zazdroszczę! :-o Szkoda, że zdjęcia są w niskiej rozdzielczości, ustawiłbym sobie jedno na tapetę :-P
managa - 2015-10-25, 07:16
:
paweloc105, a które? :->
paweloc105 - 2015-10-25, 10:23
:
te zdjecie

i to

Zamierzacie cyklicznie jeździć do Rumuni?
managa - 2015-10-25, 10:28
:
paweloc105 napisał/a:
te zdjecie

i to


Poszukam ich i wyślę Ci potem, ale od razu ostrzegam, że mam je w słabej rozdzielczości, 2304px na dłuższym boku (stary aparat, ale zdjęcia ładne robi).

Cytat:
Zamierzacie cyklicznie jeździć do Rumuni?


Hmm.. Na pewno zamierzamy tam wrócić ;-) Choćby na przyszłoroczny zlot Dominatora :mrgreen: :twisted:

Co do zdjęć, to w podsumowaniu dam linka do galerii, gdzie foty są w większej rozdzielczości niż te na forum ;-)
Elza - 2015-10-25, 15:35
:
Cytat:
Hmm.. Na pewno zamierzamy tam wrócić ;-) Choćby na przyszłoroczny zlot Dominatora :mrgreen: :twisted:


Bosze, to nie były żarty??! :shock:
adziad - 2015-10-25, 20:04
:
łojezu, toż jak ja tam na ćwiartce dojadę to mje dupa uszami wyjdzie:/
Bicio - 2015-10-29, 18:17
:
adziad zrobimy transport z Polski centralnej nic się nie bójcie :-)
Bolo - 2015-10-29, 18:32
:
Bicio, To ja się dołączam w Gliwicach :P
Będzie pierwszy mój zlot na który ruszę lawetą :D
managa - 2015-10-30, 16:05
:
Dzień VI

Nie śmiejcie się z laweciarstwa, bo kolejny wyjazd do Rumunii chciałabym odbyć w nieco lepszych warunkach. W sumie dojazd nie był taki zły, ale powrót.. Czas kończyć tę relację.

Po powrocie z cudownych połonin, w smutku i żalu, że jutro czas wracać, dojechaliśmy na kemping, poszliśmy coś zjeść, a potem obmyślić plan powrotu. Postanowiliśmy zrobić powrót na dwa razy, w końcu dystans powiększył nam się o ponad 200km. Właściwie nie ma co opowiadać.. Wyjechaliśmy z kempingu jakoś przed 10tą, czyli dość późno. Wymyśliliśmy sobie, że dojedziemy do Zakopanego, a bo tak, bo przez Łysą Polanę, no i była koncepcja, żeby przed wyjazdem do domu połazić jeszcze po górach. Wracając zaliczyliśmy parę serii serpentynem z super asfaltem i nawet niezłymi widoczkami. No cóż więcej pisać, mnie było smutno, że już wracamy, zmęczenie towarzyszące poprzedniego poranka wyparowało, a jazda połoniną u podnóża Farcula wręcz rozbudziła chęć dalszej jazdy. No ale trudno, turlamy się z powrotem na północy-zachód. Tym razem ja prowadzę z AutoMapą, która prowadzi mnie nieco lepszymi drogami po Węgrzech, niż tydzień wcześniej, jednak było równie nudno. Przejazd przez Słowację był bardzo męczący. Nie tylko dlatego, że jechaliśmy ze średnią 60km/h, ale ból odparzonej dupy zaczął dawać o sobie znać. Łysa Polana miała być miłym zapieprzaniem po równiutkich winklach z naprawdę sympatycznymi widokami, ale poślady nie pozwalały o sobie zapomnieć.. Tam też trzeba będzie wrócić, może na innym moto ;-) Na granicę Polsko-Słowacką dojechaliśmy dużo po zmroku. W Zakopanem znaleźliśmy kemping. To była środa na początku września, toteż tłumów nie było, na Krupówkach również nie. Poszliśmy tam na pierwszy posiłek tego dnia, który był niezwykle pyszny!
W nocy trochę padało, a rano było zimno, mgła, nieco mrzyło, więc zrezygnowaliśmy z wycieczek pieszych, tylko ruszyliśmy w ostatnią podróż, pierwszy raz na tym wyjeździe prawie całą w deszczu i zimnie.




W stronę Tatr (i 90km/h przy 4500 tys obrotów na zębatkach 14/47 :-P )


Kemping w Zakopcu


KONIEC :cry:
W następnym poście napiszę jakieś podsumowanie, wrzucę linki do picasy z większymi zdjęciami i linki do gpsiesa z trackiem.

Ja chcę do Rumunii!
Zaczekaj - 2015-10-31, 22:00
:
Fajnie pooglądać ichniejsze krajobrazy, miło mi było sobie pooglądać i przypomnieć.
Rumunia mnie urzekła i też zastanawiam się nad powtórką.

I powiem Ci, że również doszłam do wniosku, że laweta nie jest zła :D
Trampkiem mogę jechać byle gdzie i nie wpakuje go na lawetę. Ale jak mam jechać drz tak daleko to już tylko bus czy przyczepka.
Ostasz - 2015-11-03, 16:08
:
managa napisał/a:
Ja chcę do Rumunii!


Ja też, ja też! Także gdyby się jakiś forumowy wyjazd zaczął kroić w przyszłym roku, to chętnie bym dołączył i/lub pomóc ogarnąć :-)
Trol - 2015-11-05, 08:21
:
Jezusicku ludzie podziwiam, ja w Rumuńskiej Constancy w tym czasie zmagałem się z udarem słonecznym.... a gdzie by mnie kto na motór wsadził...
Gratulacje, wspaniała wyprawa gratuluję hartu ducha i dobrej organizacji
bruce - 2015-11-07, 20:42
:
Zajefajna relacja.Managa na Sienkiewicza się nie nadajesz boś baba nie chłop ale Orzeszkową to mogłabyś być.Ja sce zlot w Maramuraka-coś tam.Wydaje mi się,że wielu z nas chciałoby pojechać w tamte strony.
managa - 2015-11-26, 12:06
:
Zapomniałam, że miałam zrobić małe podsumowanie ;-)

Wyjazd trwał 8 dni, z czego 5 dni jazdy w samej Rumunii.
Pokonaliśmy 2023km (hansel +50km). Dojazd ze śląska wynosił ok. 600km, więc wychodzi na to, że w samej Rumunii zrobiliśmy ok. 800km, ale najwyżej 200km w linii prostej na wschód od przejścia granicznego k/Satu Mare.
Spalanie 4,6l/100km na trasie, w terenie do 7l/100km, łącznie z tym co się wylewało. Dominator i Afryka miały porównywalne spalanie, podczas powrotu asfaltem Afra paliła nawet mniej :-P A propos spalania -> do tego z 1,5litra oleju w RFVC :mrgreen:
Końska kupa to zwiastun przejezdności i bliskości asfaltu/cywilizacji.
Ślady traktora oznaczają trudny teren, stromy i najczęściej z głębokimi koleinami.
Ślady szosowych opon samochodów nie oznaczają całkowitej lajtowości drogi.
Rumuńscy kierowcy to pojeby. I nie ważne, czy jadą osobówką, terenówką, traktorem czy wozem, trzeba bezwzględnie uważać..

Zdjęcia w większej rozdzielczości - https://plus.google.com/photos/111530012015889920543/albums/6190222990270185281

To był nasz plan, rysowany przeze mnie na podstawie śladów innych osób, relacji itp. http://www.gpsies.com/map...bilssqcaamwyvus
Tak przejechaliśmy, z tym, że dwa razy się zgubiliśmy i nie zapisywaliśmy śladu, więc jest tak na oko ;-) http://www.gpsies.com/map...qnhbfgpcascilhb
A tu mniej więcej dwa ostatnie dni z połoninkami Prislopa i dojazdem na Farcul http://www.gpsies.com/map...tnjjpvqcuhfxymq

NA PEWNO TAM WRÓCĘ! :-)