Honda NX 650 Dominator

PODRÓŻE MAŁE I DUŻE - Zlot 2015

Ola - 2015-06-13, 23:57
: Temat postu: Zlot 2015
Mam was w dupie... (kłamię, mam nadzieję, że czytacie :)


Mało brakowało, a w ogóle bym nie pojechała. Mieszkanie nie wykończone, w pracy sajgon, motocykl nie zmieniony, umiejętności nie podszlifowane. Rozpacz, żal i zgrzytanie zębami. I bezsilność. Bo pomóc nie ma kto. Bo baba na moturze ciągle musi być dzielna, ciągle musi dawać z siebie 110 %. Zacisnąć zęby i do przodu. A czasem się nie chce, czasem nie ma się siły. Czasem chciałoby się być delikatną kruchą dziewczynką i wypłakać się komuś w ramię. A ramion na około brak. Na moje własne życzenie, bo faceci to tylko problemy :) Ale bez nich też jakoś źle...

Więc duma bach do kieszeni, przełamuję się i piszę do Alibaby (weźcie mnie ze sobą z Bartem na jakąś pojeżdżawkę po okolicy, przed zlotem się rozruszać potrzebuję w towarzystwie). I cisza... Rozumiem, na poprzednich wyjazdach dbał o mnie jak o córkę, może już nie ma cierpliwości, może wyrosłam, może nie doczytał smsa bez okularów ;) Smutek. Kilka dni mija. Gadam z kumpelami. Radzą, nie poddawaj się, napisz do kogoś innego. Wracam tramwajem, wino szumi w głowie, jak to po babskim spotkaniu. Piszę do Rafała. Chyba brzmiałam rozpaczliwie, bo nie dość, że odpisał, to jeszcze następnego dnia zadzwonił, zapytać co jest laska, co za dół, co się dzieje. I pozwolił się wygadać, ponarzekać, wylać żale różne z siebie. Do zlotu kilka dni tylko zostało, nie wiem jak się nazywam, nie wiem czego ode mnie oczekują w pracy. Zagubiona, zmęczona, zniechęcona. Może zaszyć się na 4 dni w domu i nie wychodzić nigdzie? Może udawać, że jestem na super wakacjach, a grać na kompie, pić piwo i jeść niezdrowe żarcie? Zapaść się pod ziemię... A może nie :) Może dać się przekonać Rafałowi, który pisze na forum - Olka pakuj manatki i o północy spotkanie w Kampinosie. I tak będę przejeżdżał obok.

Środa była najbardziej stresującym dniem w pracy. Z jednej strony czułam presję od góry, pracuj już, działaj, do przodu, a z drugiej strony w ogólnym remontowym rozgardiaszu nie miałam nawet gdzie usiąść, czym pisać, z czego dzwonić. W połowie dnia zadzwoniłam do nowego szefostwa i powiedziałam, że nie dam rady dłużej w takim burdelu, spadam do domu, mam nadzieję, że poniedziałek chociaż krzesła w biurze będą (były, w pudełkach, skręcaliśmy je sobie sami...).

Dom. Oddech. I co dalej? Jest 17.00. O 24.00 Rav będzie przejeżdżał obok. Co robić? Alkohol. Czasem stawia na nogi, pozwala chwilowo zakopać smętne myśli pod dywan i skupić się na obecnej chwili. 5 minut później piwo opróżnione do połowy, możemy działać. Czy dam rade się spakować? To chyba nie było trudne, w zeszłym roku jakoś szło. Namiot, karimata, śpiwór, skarpetki, gacie. Sterta rośnie. Potem pomyślę jak to upchnąć. Co na siebie? Buty, kurtka, spodnie. Kask ledwo żywy, rękawiczki w strzępach, ale nic to, nie poddajemy się, do przodu. Kurtka, gorąca jak diabli. Co robić. 20.00 jest. "Telefon do przyjaciela" - cześć Kici, czy ty używasz zbroi motocyklowej w weekend? - Nie, ale masz 40 min, żeby ją ode mnie odebrać, bo na imprezę wychodzę... Masakra, prysznic, wytrzeźwieć, przebić się przez Wawę, zabłądzić, odebrać zbroję :) Zrobione. 22.00. Można zacząć upychać rzeczy na moto.

W między czasie umówiony telefon do Rafała z potwierdzeniem, tak, jadę, działam, żyję, będę w umówionym miejscu :) Adrenalina rośnie, radość zaczyna brać górę nad zmęczeniem. Jeszcze kilka chwil pozytywnego stresu, nie zdarzę, nie spakuję, nie upchnę, nie pamiętam jak to szło, a potem ... 20 min jazdy po kompletnie wyludnionych drogach. I już spokój. Już wiem, że jestem w drodze, że już nic mnie nie powstrzyma, żeby dotrzeć na zlot :) 23.30 relaks na stacji benzynowej, kawa, banan na ryju.

Wsłuchiwałam się własnie w koncertujące świerszcze, kiedy do mych uszu dotarł dźwięk motocykli. Na Rafała za wcześnie, dopiero pisał, że jakieś 20 km mu zostało. Patrzę, a tu grupa dzidowników z południa :) Niespodzianka :) Demolka, Bicio, Łysy, szkoda, że Wam żadnej fotki nie zrobiłam jak wpadacie na stację :) Niespodziewana niespodzianka :) 10 minut później dobija Raviking. Chwilę potrzebuje na ogarnięcie zbiegów okoliczności, ale potem ruszamy już w piątkę do Alibaby na działkę. Przed nami jakieś 50 km nocnej jazdy. Najpierw szutry Kampinosu, lisy, zające, sarny. Potem asfalty Serocka. Zmęczeni. Nie pamiętam która była, może 2 w nocy, kiedy zatrzymała nas Policja jakieś 5 km od celu i oznajmiła, że przejazdu nie ma, musimy nadłożyć masę km, żeby ominąć wypadek. Rav zagaduje, my tworzymy na rondzie korek :) Udało się, Policja przepuszcza.

Do przodu. Dalej w noc. Już prawie na miejscu. Na szczęście ludziki nie śpią. Impreza trwa. Jeszcze mały labirynt na koniec :) A potem już tylko uściski i Teqila. I spanie na tarasie. Szczęśliwa :)
Raviking - 2015-06-14, 09:57
:
No :mrgreen: bo jak nie,to kopa w doope! albo nie,dziewczynom to klapsa w tyłek ;-)
Ola - 2015-06-14, 11:17
:
Będzie dobrze :) Jadę na Żwirownię na zwiad, może potem więcej zdjęć ze zlotu, z dnia następnego .
marizaga - 2015-06-14, 13:16
:
hej, zycze powodzenia w motocyklowych przygodach i gratuluje wizyty na zlocie. Przeczytalem pierwszy post i nie moge sie powstrzymac by nie skomentowac jednej rzeczy, ktora na chlopski rozum wychodzi na pierwszy plan. konkretnie: Twoja praca. W kilku miejscach piszesz o niej jak o czyms toksycznym i niszczacym Twoje samopoczucie oraz niwelujacym checi do tego, by cieszyc sie prostymi pozytywnymi sprawami (jak jazda na moto lub spotykanie sie ze znajomymi). Moze czas zastanowic sie czy ta zawodowa aktywnosc jest tym, czego naprawde chcesz i czy nie placisz zbyt wysokiej ceny. Nie to, bym chcial pouczac albo sie mądrzyć, po prostu miedzy wierszami pierwszego postu glosno komunikujesz, ze jest cos chyba nie tak. Pozdrawiam :)
Ola - 2015-06-14, 20:11
:
W pracy jest mocno nie tak, dlatego w tym roku potrzebuję większego wsparcia ludzi na około niż zwykle. Trwa to od kwietnia. Pierwszy raz się w takiej sytuacji znalazłam i nie wiem jak to się skończy. Oczywiście biorę pod uwagę rzucenie wszystkiego w diabły, ale ja tak łatwo się nie poddaję. Będę krzyczeć, pisać, walczyć :) Cena jeszcze nie jest za wysoka. Jeszcze. Chociażby dzięki imprezom takim jak ta, i ludziom takim jak Wy, udało mi się trochę oddechu i dystansu złapać.

Ale nie o pracy miałam tu pisać, a o zlocie, więc:

Odcinek 2:

Czwartek, pierwszy DZIEŃ zlotu :)

Kac. Poranna kolejka do kibla. Wariaci gdzieś się szykują. Zamieszanie. Dociera do mnie, że ja nie muszę. Że właśnie zaczął się pierwszy dzień mojego urlopu. Że i tak zostajemy tu wszyscy na noc. Że mogę otworzyć browar i wyluzować. Że nikt mnie nie zmusza do wskakiwania na motor na rozkaz. Zostaję :) Także zdjęć z mini offu Kaniowego nie będzie, bo mnie na nim nie było :) Jak ktoś chce niech śmiało uzupełnia relację. Ja odpuściłam i myślę, że to była najlepsza opcja na stresy minionego tygodnia. Chillout, jeeee.

W połowie piwa okazało się, że tak zupełnie bezczynnie siedzieć się nie da i śmignęliśmy małą grupką zwiedzać Twierdzę Modlin :)

A zachód słońca przywitaliśmy wszyscy razem nad rzeką. Wybraliśmy się tam PIESZO ;)

Po spacerze powoli zaczęło do nas docierać, że laba się skończyła i jutro mamy do przejechania jakieś 300 km. I zaczęły się przygotowania, drobne serwisy, wymiany opon, oleju, czy inne remonty motocyklowe. Lekkie zamieszanie kto jak jedzie, czy hordą, czy traki ktoś ma wgrane, czy ktoś w ogóle wie co my tu robimy :) Koniec końców przygarnęła mnie grupa zapowiadająca spokojną i kulturalną jazdę bez napinki. Jeden warunek, chcesz z nami jechać, musisz wstać o 5.00 rano, bo o 6.00 wyjazd. Warunek jak najbardziej do spełnienia, bo po szaleństwach nocy poprzedniej i ciepłym wieczornym prysznicu, o 22.00 kładę się spać w swoim sarkofagu i zasypiam od razu jak dziecko.



(Jeśli ktoś chce, żeby jego zdjęcie było podpisane imieniem i nazwiskiem, to proszę o priva. Sama nie wymyślę przy niektórych nawet imion, bo nie pamiętam :) I daty na zdjęciach są nieaktualne, kolega zapomniał ustawić czerwiec 2015, więc nie wracajcie na nie uwagi :)
SRsima - 2015-06-15, 06:30
:
:) pewnie jak większość- z niecierpliwością czekałam na Twoje relacje; więcej takich wyjazdów, a będziesz mogła porzucić robotę w diabły, a z przeżyć spisanych na papierze wyremontować kolejne M6 ;-)
puntek - 2015-06-15, 11:48
:
to co inni nie piszą ?
Ola - 2015-06-15, 13:11
:
Dajesz Puntek :) nie wyprzedzaj tylko czasu:)
Raviking - 2015-06-16, 19:03
:
Ola napisał/a:
Koniec końców przygarnęła mnie grupa zapowiadająca spokojną i kulturalną jazdę bez napinki.


szczególnie jak jeden uczestnik "Tej grupy " powiedział ,że pierdoli takie lajty i te piochy jebane i jedzie dalej po czarnym :mrgreen:
cubiacus - 2015-06-16, 19:59
:
Hehehehe, rozumiem, że to był komplement :-P
Raviking - 2015-06-16, 20:40
:
Ale naprawde było lajtowo ;-)
Ola - 2015-06-16, 21:16
:
Spokojnie i kulturalnie jeździliśmy w piachu po kolana ;) Ale o tym w następnym odcinku :)


Nie wiem czy Puntek chciał/chce coś napisać o Kaniooffie, więc jeszcze chwilę poczekam z pisaniem następnego odcinka. W między czasie, żebyście nie myśleli, że na zlotach tylko imprezujemy albo taplamy się w błocie/kurzu, wklejam zdjęcie z prac konserwacyjnych :) W całej tej zabawie podoba mi się to, że przy okazji mogę się czegoś nauczyć. W domu samej jakoś nie mam zacięcia do grzebania przy moto, ale z lożą szyderców za plecami fajnie się odkręca śrubki, czy topi w puszce z olejem sprężynki i korki i dekielki i inne elementy z zaskoczenia odpadające od motocykla. Rok wcześniej Alibaba, też w Kani, pokazał co i jak, ale chyba nie byłam pilnym uczniem, bo musiałam sobie od nowa przypomnieć o co chodziło. Tym razem chociaż kupiłam dobry oring.
puntek - 2015-06-18, 12:10
:
Wyjazd....
początek czyli jak to jest kiedy wszystko leci pod górkę...

Negocjacje rozpoczęte jakieś pół roku wcześniej, podobnie jak Żuczek miałem zamiar popracować nad pańszczyzną w domu i zrobić jakieś niezmiernie ważne rzeczy w domu co już nabrały 4 letniej mocy sprawczej, ale wyszło jak zwykle.

Miało być w pełni rodzinnie znaczy Julka i Krysia w Auto, Ja i Rumcajs też motóry na przyczepę i hajda na Kanię.
Kobity do zwiedzania (i plan nawet był) ale wszystko prawie poszło w pi...u bo nie udało się załatwić zmiany w pracy....

Więc tylko ja i Rumcajs. Afrykańczyk, niektórzy znają go z ustawek Tukanowych jak się na pół litra dogadywali co by czasy poprawić na końcu :D

Wprawdzie przemknęło mi przez głowę żeby na kołach, ale w sumie to tracka nie mieliśmy a jednak te 470 km ofem bez wiedzy jak to mogło by nam jakiś miesiąc zająć ...

Więc jak stateczni GEESIARZE na przyczepkę i do....
Ale po kolei...
1) Afra zrobiona na Tukanie nie chodzi, znaczy chodzi, ale jakoś przy 40km/h się wiesza i nie chce lecieć ... no to co?
2) Rozbieram, czyścim, wymieniam styki (znamienne fakt, ale o tym później), i git... próba - to samo gorzej x 2 ... Decyzja do Marka - to jest około 70 km ale damy , radę .
Telefon do przyjaciela a tam Puntek ! ku... ... .... .... !#*&!(@^#%$)!@#$!_(#*$&_(*&ło cię ?! ja chcę wziąć dwa dni wolnego a stok mam zatkany po sufit wiaty!!!
Ale wziął ,Więc :
3) Najpierw do Marka do Żelazna pod Kłodzkiem, ponieważ jak to bywa moja afra powiedziała, że bez serwisku nie pojedzie.
4) Potem zaś do mnie Rumcajs dwa motongi na przyczepie niczym rasowi GS no i lecimy ...
5) jedziemy jak CIOTY , co nie stanowi, Piotrek zapłacił mandata za przekroczenie prędkości ... jakieś 18 km powyżej...
W sumie to jakieś 470-km po czarnym
No i noc i trzeba Was znaleźć
6) Wypadek, straszne, przyjechaliśmy prawdopodobnie jakieś 30 40 min po zdarzeniu, do celu 2,3 km a my nie przejedziemy.
Ja dzwonię do Alego, Rumcacjs obczaja jakiś objazd delko co by dojechać...

7) przylata Hansel i Ali..... znaczy stoją na poboczu.... dziwne, ale to nic podchodzimy, ALI zmęczony straśnie... biedak ledwie na oczy widzi :) ale to nic na ofie da radę, lecimy dolatujemy, jesteśmy,

ZLEWKA wszystkich że GEESIAARZE przyjechali- w sumie rozumiem... ale...

jeśli chcecie CDN.
Fotek raczej nie mam może ktoś ( Managa zailustruje innymi) .
Ola - 2015-06-19, 19:14
:
I co było dalej? Co przegapiłam leniuchując z browarem dnia następnego?
Ola - 2015-06-23, 17:40
:
Puntek się wykręca, że nie ma czasu pisać dalej, a mi z tęsknoty za Wami chce się dalej powspominać, więc jadę z kolejnym odcinkiem. Pewnie koło północy dojadę ;)

Uzupełniając off kaniowwy (na którym mnie nie było) wklejam zdjęcie z mojego ulubionego miejsca koło działki Alego - Przed Państwem Grobla. I nie mogłam się oprzeć, wrzucam też fotkę labiryntu, nad którym ktoś pewnie się nieźle napracował i dzięki któremu wjazd w nocy na działkę wymagał chwili skupienia :)
Ola - 2015-06-23, 20:48
:
Odcinek 3 - Jedziemy na północ. Cel - dojechać do chatki kopulatki w pizdu na północy :)

Chłopaki zacierają ręce, wieczorem czeka nas nocleg obok chatki, gdzie mieszkają w lesie na pustkowiu w dziczy samotne młode dziewczęta :) Żuczek i Rav właściwie już poprzedniego dnia chcieli jechać, żeby zdążyć przed hordą ;)


5 rano, dzwoni budzik. Namiot. Pewnie towarzysze w namiotach obok przeklinają dźwięki wydobywające się z mojego sarkofagu. Normalnie pobudka o 8 rano do pracy jest mordęgą, a tu 5 rano i wstaję jak skowronek. Przebijam się przez zwłoki w domku Alibaby i hałasuję w łazience. Zabieram graty, Żuczek dopija kawę, znaczy pewnie wstał o 4.00 :) Wieczorem dowiem się czemu ruszamy pierwsi - żeby dojechać na końcu ;). Rafał prowadzi. W sumie jest nas 9 osób, które opuszczają z rana hordę i postanawiają szukać przygód na własną rękę.

Pierwsza przygoda - prom. Stajemy nad brzegiem rzeki, jakoś pusto, cicho. Nagle z drugiej strony rzeki, gdzie stoi prom, słychać: Już do was płynę :) Jejejje. Czyli będzie przeprawa :) Frajda niesamowita, czuję się jak bym gdzieś w obcym kraju przeprawiała się przez dziką rzekę pełną piranii i krokodyli :) Słońce oślepia. Jest coraz cieplej. Prom powolutku sunie w stronę nieznanego brzegu. Wyładunek, nikt nie fikną do wody, szkoda ;) Rav prowadzi pewnie przez kolejne wioski. W którymś momencie wyczaił jakąś polną dróżkę. Skręcamy. Ja mam blendę przeciwsłoneczną opuszczoną i okazuje się, że nic nie widzę w terenie. Chwila paniki, czuję pod kierownicą, że jedziemy po jakimś piachu. Ale nie odpuszczam. W sumie okazuje się, że jak nie widzę, że jadę po głębokim piachu, to jadę pewniej. Wszystko siedzi w głowie. Potem już ogarniam wizję i trochę zwalniam, nawet (o wstydzie i zgrozo) jadę na listonosza. Tłumaczy mnie tylko to, że piach po kolana. Za mną Czarek klnie, bo hamuję mu przed nosem kilka razy. Strach. Nie tak łatwo go pokonać. Ale zamienić się miejscami nie zamierzam, bo Czarek świeży i nie wiem co wykręci, więc boję się jechać za nim. I tak przez jakiś czas, wioski, zdechły asfalt, polne drogi. Znów szczęśliwa. Znów w drodze. Znów nie muszę myśleć o niczym innym jak o pokonaniu kolejnej przeszkody czy zakrętu :)

W końcu dłuższa przerwa, Czarek ma dosyć. Jak na pierwszy wyjazd, gdzie Zuczek mówił, że nie będzie żadnego piachu, ma dosyć podnoszenia motora :) I tu piękna chwila następuję, za którą kocham wspólne wyjazdy. Ogólnie ja bym puściła Czarka samego i dalej pruła piachem i wertepami, powoli, ale do przodu, żeby udowodnić innym, że umiem, że mogę, że dam radę. Natomiast Rav i reszta wyluzowanych kierowników mówi: To jedziemy teraz asfaltami, razem, nie rozdzielamy się. Masz dość, ok. Chwila przerwy od piachu.

Okazuje się jednak, że asfalt też w dupę daje, bo Puntek łapie gumę. Przejeżdżaliśmy właśnie przez jakieś miasteczko gdzie odbywał się cotygodniowy targ (sprzedam świnię, naostrzę piłę. Konne zaprzęgi z dziećmi na pace :) i pewnie tam na coś afra najechała. Chwilę zajmuje nam ogarnięcie tematu. Poza wymianą dętki czeka chłopaków jeszcze wycieczka w poszukiwaniu powietrza (na stacji w miasteczku nie ma, na kolejnej też nie, Żuczka pompka od kurzu chyba przestała działać). Jakoś się jednak udaje kółko napompować. Ja dziękuję Bozi, że nie mi się trafiło, bo mam mniejsze kółka niż inni i dętki zapasowej nie mam przy sobie. Uff. jedziemy dalej.

Jakoś w między czasie robimy się głodni. Knajpa. Dobre żarcie. Własnie odpoczywamy z pełnymi brzuchami, jak podjeżdża jakiś dzidownik, chyba na KTMie i mówi, że waśnie widział hordę gdzieś obok na stacji benzynowej, i jak chcemy możemy dołączyć. Patrzymy po sobie, jedzenie właśnie się układa w żołądkach, chillout. Nieeee. Niech horda jedzie dalej. Wieczorem się spotkamy, będzie większy fun :) Pozdrawiam Hordę :) Wieczorem oczywiście przerzucaliśmy się obelgami na temat kto więcej jechał asfaltem, ale to z miłości :) W sumie ciekawe jak wam dzień upłyną. Czasem chciałabym być w dwóch miejscach na raz.

Kurczę, wino się kończy, a ja się strasznie rozpisałam... Jakby to skrócić... Z większych atrakcji tego dnia (poza piachami) (a, w końcu po obiedzie udaje nam się Czarka przekonać, że piach nie jest taki straszny. Puntek udziela kilku lekcji, mi też lepiej idzie, bo puszczam luźno kierownicę, i moto samo jedzie. Więc znów zbaczamy gdzieś w las i pola) więc, z większy atrakcji tego dnia, przez przypadek trafiamy na jakieś powojenne bunkry. A właściwie nie przez przypadek, a dzięki dobrej woli pewnego miejscowego, który zamiast wkurzać się, że kurzymy mu na "jego" drodze, kieruje nas w fajne miejsca. Chłopaki łażą po podziemiach, a ja wyleguję się na mchu.

Ogólnie cały dzień upływa na leniwym offie, trochę po małych wioskach, trochę po polach, trochę po lesie. Z momentów, które na długo zapamiętam, jest jeszcze jeden:

Zatrzymujemy się gdzieś na rozstajach dróg przy kapliczce, żeby zdecydować co dalej. Mi się powili kończy paliwo, więc zastanawiamy się, jak przyjemnie, nie wjeżdżając w cywilizację, dorwać stacyjku benzinku. Gdzieś za za rogu wychylają się dwie babcie (w sumie chyba nawet bardziej w wieku matki niż staruchy) i śmiejąc się mówią, żebyśmy się przesunęli , bo one kwiaty przy kapliczce idą sadzić. Trochę je zagadujemy, jak stację znaleźć. Mówią, że jest droga, ale nie zbyt wygodna (już zacieramy ręce z radości). Po jakieś chwili orientują się, że wśród tylu facetów jedna to baba. Zagadują mnie więc "a pani to się nie boi tak z samymi mężczyznami". Patrzę na chłopaków, myślę sobie - jak się przewrócę w terenie, podniosą. Jak się spiję za bardzo - podniosą. Jak mi morale spadnie i oklapnę w trasie - podniosą na duchu. Więc odpowiadam, że czego tu się bać :) Babcie na to, że a tak, w Klanie też taka jedna jeździ takimi samochodami terenowymi z chłopakami i też sobie nieźle radzi :) No. Więc ja też sobie jakoś radzę. I nie straszne mi męskie towarzystwo. Chociaż ostatnio się zastanawiałam, jak jak się powinnam zachowywać na takich wyjazdach. Czasem przy mnie jakieś żarty padają jakbym wcale nie była babą. I co, obrazić się na facetów za to? No nie, nie dałabym rady :) Raczej śmieję się z nimi :) Pozdrawiam więc wszystkich zlotowych męskich towarzyszy drogi.

Na koniec kilka fotek z tego dnia :) Miłego oglądania. W końcu udało nam się dojechać do chatki kopulatki na końcu świata. A tam ognisko i i trunki wszelakie (czerwone, zielone, niebieskie, i nie pamiętam jakie jeszcze :)





ps. sponsorami dzisiejszego odcinka byli:

https://www.youtube.com/watch?v=GrqNf6Wjhrg
i wino białe półwytrawne :)
Ola - 2015-06-30, 21:33
:
Odcinek 4:

Pierwsza myśl po przebudzeniu - jaki ten namiot ciasny. Druga myśl, gdzie jest woda. Trzecia myśl, dziś jadę z hordą. Potrzebuję tylko, żeby mi ktoś wylał na głowę wiadro zimnej wody ze studni.

Szutry. Kurz, pył, piach. Upał. Doceniam zbroję i camelbaga. Zakręty. Trzeba uważać, żeby nie zgubić jadącego przed i jadącego za. Ale w sumie nic nie widać. Tylko tuman pyłu z jednej strony i tuman z drugiej. Wystarczy, że ten przed tobą się wywróci, a ty nawet nie zdążysz zauważyć, że na niego wpadasz. Jak we mgle. A horda zapitala do przodu. Nie ma czasu na odpoczynek, nie ma czasu na odpuszczenie manetki. Trzymasz gaz i do przodu. Potem dróżka przez bagna, co drugi motocykl wynosi z zakrętu. Na szczęście jest duże pole obok, więc można się ratować jadąc po trawie. Każdy postój to nierówna liczba oddechów. Pierwsi czekają w nieskończoność, ostatni ledwo zdążą dojechać, a już przód rusza z kopyta. Nie ma czasu na podziwianie widoków i robienie zdjęć. Jest walka o przetrwanie.

Pierwszy etap to dojechanie do starego mostu kolejowego, nigdy nie dokończonego, nigdy nie użytego. Jednak jedyne o czym myślę po dotarciu tam, to znaleźć zimną colę i położyć się w cieniu. Most musi zwiedzić się sam. A to dopiero 1/3 trasy. Brak ruchu na co dzień mści się strasznie. Postanawiam odpuścić. W sumie nie wiem dla czego. Z tchórzostwa, że nie dam za chwilę rady? Wyprzedzając to co jeszcze nie nadeszło? Żeby nie zostać najsłabszą w grupie? Żeby nie musieli na mnie czekać co chwila? Jakby Raf był obok pewnie nakopałby do tyłka i pojechałabym dalej :) Ale w tym czasie z Żuczkiem i innymi zmierzali na Litwę po kwas chlebowy i kąpali się nago w jeziorze :) Tak więc jeszcze z dwójką spokojnych towarzyszy na własną rękę zwiedzamy przez chwilę okolicę, a potem zmierzamy do naszej noclegowej chatki. A horda szaleje coraz szybciej. Potem okazuje się, że większość motocykli zachorowała na pylicę ;)

A może (dociera to właśnie do mnie), jazda z hordą poza mega adrenaliną, nie doskonali. Może dlatego odpuściłam. Człowiek jak na karuzeli zaciska zęby żeby nie wypaść, cieszy się na koniec, że przeżył, ale nie czuje, że czegoś się nauczył. Do tego potrzebne są mozolne ćwiczenia w małych grupach. Na spokojnie. Do skutku. Bez tej cholernej uzależniającej adrenaliny :)
Raviking - 2015-07-03, 04:13
:
Ola napisał/a:
Jakby Raf był obok pewnie nakopałby do tyłka i pojechałabym dalej :)

to jeden ze sposobów treningu :mrgreen:


Ola napisał/a:
z Żuczkiem i innymi zmierzali na Litwę po kwas chlebowy i kąpali się nago w jeziorze :)

trzeba było jechać z nami :mrgreen:
Ola - 2015-07-03, 09:10
:
Jak patrzę na zdjęcia z kąpieli, to żałuję, że mnie nie było z wami ;) Ale horda też jest fajna, mimo, że nie latała nago ;)
cubiacus - 2015-07-05, 06:04
:
no pewnie, a w hordzie kapiel nago to przestepstwo :-P